środa, 6 listopada 2013

Jesienna fregata


Jesienny wieczór, długi, kiedy wcześnie zapada zmrok. Siadamy i łupiemy orzechy przywiezione od prababci. Nie mamy dziadka do orzechów, ale Titi sprawnie posługuje się już moździerzem i nie potrzebuje pomocy w obieraniu. Ciepłe światło rozprasza ciemność wdzierającą się przez okno. Spontanicznie budujemy okręty, niczym łódeczka pana Maluśkiewicza, którą wybrał się w podróż poszukując wieloryba. Maszt robimy z wykałaczek, przymocowujemy go za pomocą plasteliny do skorupki. Na maszcie montujemy żagle z pałętających się po balkonie liści. Orzechy włoskie - dziś uczta nie tylko dla podniebienia, ale także dla małych paluszków, które ćwiczą motorykę.

Produkcja wre. Nie powstydziłaby się jej żadna szanująca się stocznia.
W efekcie mamy kilkanaście łódek. Przed nami wodowanie. Czy fregata przejdzie pomyślnie próbę? O dziwo dziś nie ma najmniejszego problemu z wysłaniem Konstruktora do mycia :) Towarzyszy mu kilkanaście statków własnej produkcji.
Już w czasie spuszczania łajb na wodę szalał sztorm. Fale sięgały czubków masztów. Łódki szły na dno szybko niczym kamienie. Następnie były wyławiane, z zęz usuwano wodę  i ponownie wodowano.
Testowane były wielokrotnie. Zawsze z tym samym skutkiem, no ale morze w tym rejonie takie niespokojne. Po gruntownym sprawdzeniu każdej łajby, Konstruktor przekwalifikował się na Nurka i w okularach pływackich schodził na dno w okolicy, w która pochłonęła tyle fregat.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz