niedziela, 13 października 2013

Radość - liściasta communitas

Słoneczny, jesienny dzień. Wracaliśmy ze spaceru chyba już trzygodzinnego, ale było tak ciepło, światło różnobarwnie grało na liściach, że w cale do domu nam się wracać nie chciało. Zobaczyliśmy złoty dywan z liści pod drzewami. Zaproponowałam Titiemu rzucanie liśćmi. Nie musiałam długo czekać na reakcję:) Szybko dołączyła do nas dziewczynka. Dzieci rzucały się liśćmi, usypywały z nich górkę, a następnie się w nią rzucały. Lądowały a to pupą, a to brzuchem w miękką stertę. Było tarzanie, przysypywanie się liśćmi, walka na liście. Wszystkiemu towarzyszyła wolna, niczym nieskrępowana radość. Tak wielka, że obejmowała całe ciało, po najdalszy koniuszek włosa, czy paznokcia.  To także uczta dla zmysłów: dotykanie liści, wdychanie ich zapachu, słuchanie szelestu, bliskość ziemi, propriocepcja.
Banalne, proste, spontaniczne. Niby nie ma o czym pisać, no bo to nie zabawa wymyślona, zaplanowana, zorganizowana. Zwyczajnie być sobą, być w działaniu, być działaniem i emocją. Pozornie proste, ale jak rzadko, nam dorosłym zdarza się tego doświadczać. Chcę mojemu dziecku zaszczepić tą otwartość na świat z jaką można dostrzec kupę liści i zatracić się w zabawie, czystej, budującej, napełniającej. Otwartość pozwalającą płynąć na fali zdarzeń i nie analizować, nie oceniać, nie kreować, nie tworzyć, ale najzwyczajniej w świecie być tu i teraz, być z drugim człowiekiem i być samemu dla siebie, działać, być czystym działaniem.Chcę mu podarować niezależność od wszelkich dóbr materialnych, od wdzierającego się z wielkim impetem konsumpcjonizmu, którym - czasem mam wrażenie - oddychamy.
 Rumiane policzki, roześmiane oczy, nowa koleżanka, która nawet nie wiemy, jak miała na imię. Jednorazowe spotkanie, doskonała communitas trwająca tyle, co mrugnięcie powieki. Nie potrzeba imion, lat, dat, miejsca zamieszkania - wystarczy drugi człowiek i zachwycenie się światem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz