Na warsztat wzięliśmy słowiańską baśń O dwunastu miesiącach. Pamiętam, jak opowiadała mi ją babcia. Kładłyśmy się spać pod puchową, ciężką pierzyną, przez okno zaglądał księżyc, a z oddali słychać było szczekanie psów. Kiedy próbowała sobie ją przypomnieć, okazało się, że pamiętam bardzo dobrze pewne obrazy, ogólną strukturę, ale nie jestem w stanie jej opowiedzieć, bo łączniki pomiędzy epizodami, szczegóły, tak istotne w babcinej opowieści - uleciały z mojej pamięci. Poszukałam w internecie (KLIK) i znalazłam przepiękną adaptację Janiny Porazińskiej. Zaczęliśmy zatem od obcowania z językiem naszym ojczystym. Język jakim opowieść została napisana, zachwyca! Dziś już tak się nie pisze, a szkoda! Może dla współczesnego przedszkolaka, język będzie trochę archaiczny, ale zawiera wielkie bogactwo w prostych zdaniach. Oto mały smaczek: "Pewnie zginę albo z mrozu, albo z głodu, albo od wilków. A może i zajdę kaj do dobrych ludzi?" Ano tak myśli trójsmutkiem i jedną pociechą i idzie. Piękne? To jeszcze to: Każda kosteczka w niej z zimna się trzęsie. Zachwyciłam się słowem, porównaniami, wyrazami, których już się nie używa i dlatego postanowiłam tym razem zrezygnować z opowiadania i przeczytać.
W ramach zapoznawanie się z własnym językiem ułożyliśmy z drewnianych liter słowa: Europa i Polska, a następnie odrysowaliśmy je na tekturze i Titi je pomalował.
Zrobiliśmy teatrzyk. W przedstawieniu wystąpiły nasze pluszaki. Przystroiliśmy je w kolorowe szale. Zrywamy z iluzją, brechtowski efekt obcości.
Narratorem był Titi (oczywiście też w przebraniu).
Wystarczą pluszaki i kilka maminych szali. |
Tygrys w przebraniu Macochy. |
14 maja wyruszamy do Ameryki Północnej, a tymczasem zerknijcie, co przygotowały inne rodzinki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz