środa, 29 października 2014

Baśniowy wzorzec: Królewna/Przygody z książką

Dzisiejszy post nietypowy, bo niestety nie przeprowadziliśmy warsztatu. Czasem tak się zdarza, że dziecko nie chce współpracować, albo chce, żeby mama wreszcie pobawiła się z nim klockami w zabawę, którą on wymyśli. Cóż było robić.



Dlatego dziś będzie refleksyjnie. Od jakiegoś czasu zagłębiamy się  powoli w baśnie. Wcześniej omijałam je szerokim łukiem, teraz myślę, że Titi powoli dorasta do tego typu pozycji. Zanurzam się w świat baśniowy też ze względów zawodowych, fascynuje mnie kultura opowiadania, ustne przekazywanie tradycji poprzez bezpośredni kontakt opowiadającego z odbiorcą. Nachodzą mnie pewne refleksje (nie odkrywcze), dotyczące postaci kobiecych w tradycyjnych podaniach. Jak już ta księżniczka, czy inna królewna, nie czeka uwięziona, czy uśpiona na przybycie księcia na białym koniu, pocałunek miłości, czy inne takie, to i tak jest postacią, która ma być uległa, pokorna, której nie wolno tupać nogą, a jak już tupnie, to w pewnym momencie jej  chęć samostanowienia o sobie zostanie ujarzmiona i okiełznana przez patriarchat. Zadanie baśni polega z grubsza na tym, aby zaprezentować wzorce postępowania (zazwyczaj są dwa typy bohaterów pozytywni i negatywni) i wspierać te pożądane przez dane społeczeństwo, aby pomóc w pokonywaniu życiowych trudności i dokonywaniu słusznego wyboru. Zaczęłam się zastanawiać, czy tradycyjne baśnie nie uległy dziś dewaluacji, czy nie prezentują wzorca, który jest sprzeczny z kierunkiem, w którym zmierza współczesne społeczeństwo. Owszem mamy psychologiczną interpretację Clarissy Pinkoli Estes, ale mam wrażenie, że to ciągle jest nisza. Zadaję sobie pytanie, czy czytać baśnie z dzieckiem, co w sytuacji kiedy opowieść jest piękna i fascynująca, ale płynąca z niej nauka sprzeczna z tym, co chciałabym przekazać dzieciom. I przyszły mi do głowy dwa pomysły. Pierwszy: w punkcie kulminacyjnym, kiedy bohater ma dokonać wyboru, zostawiamy formę otwartą, tzn. dziecko decyduje, jaką ścieżką podąży postać, a my dopowiadamy dalszy ciąg (jeśli wybór jest inny niż ten zapisany przez tradycję - wymyślamy, jeśli zgodny czytamy dalej, a może dziecko będzie chciało przetestować kilka dróg - można się wtedy wspólnie zastanowić nad konsekwencjami decyzji). Tak sobie myślę, że takie podejście będzie wspierało u dziecka branie odpowiedzialności za własne życie i podejmowane decyzje, a nie bierny determinizm. Będzie bodźcem do zastanowienia, co jest dla mnie (dziecka) ważne i jakie są moje wartości. Drugi: to przeczytanie baśni do końca i rozmowa, powiedzenie, co mnie - mamie się nie podobało, jakie są moje wartości, nazwanie tego, co się wydarza. 

Trzy propozycje:

O królewnie czarodziejce  Józefa Ignacego Kraszewskiego, ze zbioru Cudowna studzienka. Baśnie polskie, który opracowała Joanna Papuzińska, a zilustrowała Elżbieta Wasiuczyńska, wydany przez wydawnictwo Media Rodzina. W skrócie: królewna nie chce wychodzić za mąż, ale ojciec tak postanowił, więc dziewczyna próbuje się wymigać (pisząc brzydko). Mimo licznych czarów, musi za królewicza/czarownika się wydać. Upokorzona, przegrywa. Choć dla mnie osobiście uczciwość zwycięstwa czarownika jest niejednoznaczna. Dziewczyna postawiła warunek, że zostanie jego żoną (skoro musi) dopiero wtedy, gdy schowa mu się siedem razy, a on ją siedem razy znajdzie. Ale królewicz podglądał, albo ktoś mu podpowiadał. Rola królewny/kobiety taka, że chce czy nie chce, jej droga życiowa zawsze jednakowa. Smutne to dla mnie, choć opowieść piękna i warto, aby żyła.





Jednak chyba nie tylko mnie ten wzorzec kulturowy w oczy i serce kole. Coraz częściej można spotkać uwspółcześnione wzorce starych ról kulturowych, przepisanie baśni na nowo. Chciałam podzielić się dwiema propozycjami.

,Biała księżniczka i Złoty Smok Petry Finy, ilustrowała Mari Takacs, wydawnictwo Namas. Całość zanurzona jest w tradycji chińskiej. Swoją białą skórą, dziewczyna budzi odrazę w zalotnikach i nikt się nie chce z nią ożenić. A wiadomo, że dla księżniczki to największa hańba. Więc księżniczka Bai wyrusza w podróż ze swym przyjacielem Złotym Smokiem. Jednak nigdzie nie jest akceptowana taka, jaką jest. A kiedy już znalazł się młodzieniec, który z wielką radością chciałby się z nią ożenić, okazało się, że cena jaką miałaby zapłacić dziewczyna za to małżeństwo była bardzo wysoka. Biała księżniczka wybiera inną drogę, ma inny pomysł na realizację siebie, zostaje Białym Smokiem i sprawuje rządy nad powietrzem i duszami. To ona wypiera z nich ciemność i wypełnia niebiańską jasnością. Uchodzi za najpiękniejszego ze smoków, o urodzie tak wielkiej, że gdy przelatuje obok, każdego przenika dreszcz zachwytu i tęsknoty. 





Kiedyś prowadziłam teatralne warsztaty podwórkowe na warszawskiej Pradze i przeczytałam dzieciakom tą opowieść. Były zachwycone i ja również, że udało mi się przemycić inny wzorzec i pokazać im, że książki też mogą być fascynujące. Potem bawiliśmy się inspirując się opowieścią. 
1.  Wymyślanie, jak się przemieszczają smoki (jeden nawet jeździł na motorze), jak wykonują swoje zadania (czerwony - strażnik ognia i serc, w których rozpala miłość bądź nienawiść; błękitny - opiekuje się wodami i mową, z której wypłukuje przekleństwa i napełnia czystymi słowami; złoty - sprawuje pieczę nad ziemią i sensem, sadzi w umysłach nowe myśli, a stare, popsute plewi).
2.  Na dany sygnał zmieniamy smoka. To ćwiczenie uczy uważnego słuchania i reagowania.
 3. Narysowaliśmy kredą na asfalcie duże koło i podzieliliśmy na  cztery części. Każda część odpowiadała jednemu żywiołowi - dzieci miały dużo radości z rysowania:
  •  pokazywanie żywiołów za pomocą ciała - odpowiedni żywioł na danym polu;
  • zmiana żywiołu na sygnał;
  • zmiana żywiołu inicjowana przez dzieci.
4. Zabawa w dwór królewski. Księżniczka i dworzanie. Kiedy dworzanie są w zasięgu wzroku księżniczki kłaniają się i uśmiechają, kiedy znikają jej z pola widzenia - wyśmiewają ją. To ćwiczenie z jednej strony na uważność i obserwację (przejścia były bardzo dynamiczne i każda pomyłka lub prawie pomyłka budziła śmiech), z drugiej dotykamy kwestii tolerancji i inności - każdy miał okazję być w roli wyszydzanej księżniczki.  

Książka przepięknie zilustrowana, tekst napisany językiem poetyckim, dlatego wydaje mi się za trudna dla małego przedszkolaka. Czytałam ją dzieciom w wieku około 6-11 lat. 

Królewna w koronie Marii Ewy Letki, zilustrowana przez Marię Ekier, wydana przez Agencję Edytorską "Ezop". To kolejna propozycja, ponownego napisania mitu o królewnie. Tutaj dziewczyna spotyka złą czarownicę, która nienawidzi szczęśliwych ludzi i rzuca na nią czar. Królewna staje się bardzo malutka i zostaje uwięziona w swej koronie, która nie zmieniła rozmiaru. Początkowo wylewa może łez, ale szybko się ogarnia i wcale nie czeka na królewicza, który ją oswobodzi i zabije złą wiedźmę. Bierze życie w swoje ręce i choć nie może zmienić okoliczności, w których się znajduje, uczy się, jak w nich żyć i czerpać radość z tego, co ma w zasięgu ręki. Szybko zdobywa przyjaciół, którzy pomagają jej przetrwać. Sama jest kowalem własnego szczęścia. Kiedy czarownica spostrzega, że dziewczyna jest radosna, zmienia ją ponownie w coś innego i tak zmienia ją bez końca, bo królewna, jak na królewnę nie przystało, szybko odnajduje się w nowej sytuacji i w żaden sposób nie można zabić w niej radości życia i chęci przetrwania. Czarownica złościła się, bo chciałaby zamienić królewnę w siebie, ale chociaż była bardzo biegła w czarach, tego nie potrafiła zrobić. 




 
A Wy, co sądzicie o  tradycyjnych wzorcach kulturowych zawartych w baśniach? Znacie przykłady tradycyjnych, lub uwspółcześnionych baśni, w których ten wzorzec jest inny od tradycyjnego?
Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką.
KLIK
Zajrzyjcie też na inne blogi KLIK.

Na kolejny wpis zapraszamy 12 listopada.

poniedziałek, 27 października 2014

"A to Polska właśnie" / Stanisław Wyspiański / Dziecko na warsztat II edycja

Bohaterem dzisiejszego wpisu jest Stanisław Wyspiański, który tworzył na płaszczyźnie malarskiej oraz literackiej/teatralnej. Dla mnie twórczość Wyspiańskiego jest doskonałym materiałem do rozmów o Polsce, o Polakach. Wiele wątków jednak pozostało nietkniętych, bo w moim odczuciu są zbyt skomplikowane dla pięciolatka. Moją intencją nie było zapoznanie się ze wszystkimi niuansami Wesela, a zaszczepienie miłości do wiersza polskiego, do twórców, którzy stawiają trudne pytania, do twórczości, która jest bardzo różna od tej, która otacza nas w naszej codzienności, którą spotykamy za każdym rogiem, na półkach sklepowych, w telewizji, radiu. 


Źródło


Do tematu Polski podeszliśmy dość luźno. Podążyłam za skojarzeniami: Wyspiański, Wesele, rozbiory. Jaka była Polska czasów Wyspiańskiego? Gdzie była, kiedy jej nie było  na mapie? Polska to serce, jak mówi Poeta do Panny Młodej. W dużym skrócie - Polska to język, dopóki jest pielęgnowany, dopóki ludzie go używają - istnieje. Język jest nośnikiem tradycji. Tekst Wesela  eksponuje jego piękno i bogactwo, jest bardzo rytmiczny, muzyczny. To on stanowi serce naszego warsztatu. I choć na język przewidziany jest oddzielny warsztat, dla mnie stanowi on serce Polski, bo Polska przede wszystkim to ludzie. Świadczy o tym bogata twórczość innych artystów Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Chopina..., przepełniona tęsknotą za krajem ojczystym. Jedyne, co mogli zabrać ze sobą na obczyznę, to wspomnienia i polska mowa.

Czytamy Wesele - rytm i piękno polskiej mowy
Przeczytałam synkowi fragment Wesela Stanisława Wyspiańskiego (na dole wpisu można go znaleźć) i poprosiłam o rysunek. Oto jaki powstał potwór: szyję ma na głowie, a brodę tam, gdzie ludzie mają czoło. Obok stoi chłopiec w piżamie i się boi. Te małe postacie to dwóch Archaniołów (jeden chłopca, drugi stwora), którzy ze sobą walczą.



Odszukaliśmy w internecie postacie Wernyhory i Zawiszy Czarnego, powiedzieliśmy sobie kilka słów na ich temat.


W naszej zabawie skupiliśmy się w dużej mierze na fragmencie Wesela. Czytałam, odśpiewywałam, skandowałam, wybijałam rytmicznie tekst. Titiemi bardzo się podobało i co jakiś czas przychodził i prosił, żeby mu poczytać. Wkrótce osłuchał się z tekstem i zaczął się włączać. Z wielkim zdziwieniem stwierdziłam, że zna fragment lepiej niż ja i kiedy się pomylę, poprawia mnie :-).  Bawiliśmy się tekstem Wyspiańskiego na różne sposoby: 
- z lękiem oczekiwaliśmy nadejścia strasznego potwora (pierwsze skojarzenie Titiego), 
- oczekiwaliśmy go z niecierpliwością i radością,
- wygłaszaliśmy tekst jadąc konno, tętniąc i pędząc
- śpiewaliśmy delikatnie i porywczo, 
- wybijając rytm, 
-improwizowaliśmy, co nam w danym momencie w duszy grało. 
 Odkryliśmy przy okazji zabawy, że znaczenie słów w dużej mierze zależy od sposobu, w jaki je wypowiadamy. Budowaliśmy w sobie otwartość na zmiany, na poszukiwanie, na organiczne reagowanie. Zabawa wymagała także uważności i wzajemnego słuchania. Fragment, na którym pracowaliśmy był dość długi, dlatego też wzięłam na siebie rolę dyrygenta. Zaczynałam mówić tekst i w różnych momentach wskazywałam na Titiego (on przejmował pałeczkę i mówił dalej). Bez śmichów chichów, ale za to z dużą uważnością i zaciekawieniem. Czasem, kiedy Titi rysował, albo się bawił prosił, żebym mu poczytała Wesele.

W naszych zabawach uczestniczył też młodszy synek (jedenastomiesięczny). Zauważyłam u niego wrażliwość na puls wiersza. Kiedy wypowiadaliśmy go rytmicznie, synek podskakiwał do rytmu. Zaczęłam wtedy wybijać dla niego rytm na "podnóżku" niczym na bębnie i wtedy dołączył do mnie, też wyklepywał rączką rytm. Tak sobie myślę, że takie zabawy z wierszem pewnie świetnie wspierają rozwój mowy u maluszków (i nie tylko), oswajają z rytmem i melodią języka, a u starszych dzieci poszerzają słownictwo, pokazują, że w ramach jednego języka, mogą istnieć jeszcze inne - gwary.

Teatr skarpetkowy
Przeznaczeniem teatru jak dawniej tak i teraz, było i jest, służyć niejako za zwierciadło naturze, pokazywać cnocie własne jej rysy, złości żywy jej obraz, a światu i duchowi wieku postać ich i piętno. To cytat z Hamleta, który poeta umieścił, jako dedykację dla aktorów w Studium o Hamlecie. Teatr w czasie zaborów również stanowił miejsce, kultywowania i wspierania tradycji narodowej, jednoczenia ludzkich serc. Wyspiański pisał dla teatru i my też postanowiliśmy przygotować przedstawienie. Tyle że nie poszło to po mojej myśli, trudno. Zamysł był taki, żebyśmy wykorzystali fragment Wesela, którym wcześniej się bawiliśmy. Syn się jednak zbuntował i powiedział, że albo Jaś i Małgosia, albo on nie robi przedstawienia. Cóż było robić... To jest chyba ważny temat, bo już któryś raz ta bajka powraca w naszych zabawach, zupełnie przeze mnie nie zapraszana.

Poniżej nasi skarpetkowi aktorzy. Do ich wykonania potrzebne są skarpetki, guziki, piórka, dzwoneczki i różne inne ozdoby. Naciągnęliśmy skarpetki na wypełnione wodą półlitrowe butelki, które tworzyły manekiny, ułatwiające naszywanie elementów.



 
Mapa
Studiowaliśmy mapę Polski "od premiera", która dotarła do nas w czasie pracy nad warsztatem. Zobaczyliśmy, gdzie jest Kraków (miasto, z którego pochodzi bohater naszego dzisiejszego warsztatu), a gdzie Warszawa. Dowiedzieliśmy się, że kiedyś Polski nie było na mapie, że była pod zaborami. Spędziliśmy pochyleni nad nią sporo czasu.


 
Wycieczka do Muzeum Narodowego Byliśmy w Muzeum Narodowym w Warszawie w celu kontemplowania prac Wyspiańskiego. Przez muzeum przeszliśmy, jak burza. Obrazy Wyspiańskiego - poza autoportretem - pozostały w zasadzie niezauważone. Co innego Matejko. Okazuje się, że Bitwa pod Grunwaldem dla chłopaka, to jest coś! No więc kontemplowaliśmy, jak Polacy odnieśli zwycięstwo nad Krzyżakami. A że dzisiejszy wpis ma dotyczyć kraju ojczystego, a że Matejko nauczycielem Wyspiańskiego był, a w bitwie walczył Zawisza Czarny - Rycerz z dramatu, to aż tak bardzo nie zboczyliśmy z tematu. Obok wisiał Stańczyk (kropka w kropkę, jak ten na zdjęciu z krakowskiego przedstawienia z 1901 roku).

Zrobiliśmy witraże. Miała to być Bitwa pod Grunwaldem. Zabarwiliśmy wodę w miseczkach kolorową bibułą. Za pomocą pipety Titi nanosił kolorową wodę na tkaninę. 







Poniżej zawieszone w oknie kuchennym.





Do zabawy ruchowej zainspirował nas Chochoły. Najpierw wyjaśniliśmy, co to takiego. A potem staramy się tak powyginać nasze ciała, jak chochoły na obrazie. 

 
Źródło


Oglądaliśmy dostępne w internecie zdjęcia zielnika Wyspiańskiego i Titiemu bardzo się spodobały. Pomysł był, abyśmy zrobili własny, ale się nie przebił. Przynosiliśmy z parku różne okazy, ale zazwyczaj pojawiała się wtedy na horyzoncie bajka do oglądania... Pomyślałam sobie, że czasem mniej znaczy więcej, co nie znaczy, że z tematu rezygnujemy, pewnie pojawi się już poza DNW. 


Fragment Wesela, który użyliśmy w zabawie:
Słuchać, słuchać, co to być ma?

Ma być słychać tętent, pęd.

Tętent konia.
              
    Kto przyjedzie?

Nie tu, ale na gościniec
wjedzie stary lirnik siwy.

Wjedzie stary Wernychora!?!

I przeżegna lirą niwy - 
wtedy trzeba się pokłonić,
potem siąść na koń.
                    
                I gonić!

Nie wiem - potem co - tajemno -
potem świt...

                   Jeszcze mrok, ciemno.
Jeszcze świt daleki, z dala
łuna zorna się zapala,
świt...

(...)

Słuchać!

           Słuchać!
                      
                      Słuchać -
                             
                                   Cóż...?

Jakiś pęd, ile mój słuch -
szedł lecz wplątał się w sad grusz;
drzewa go więżą.

                      Brzęk much,
nad malw badyle suche
brzęczy przedranny szum.


(...)


                           Bracie Duch!

Natężać, natężać słuch.

Rany Boskie, słyszę! 

                           Kaj?

Hań, daleko, słyszę.

                           Gdzie?!

Spadły liście suche z drzew.

Ustał przecie wiatru wiew.

Zerwały się wrony dwie 
ze sadu.

          Z ogrodu w sad.

Zajść do pola!

                  Cicho!

                         Cyt!

Może i słychać co - ?

                            Świt!

Słychać, słychać...

                          Wielki Duch!
Wytężać, wytężać słuch.
Słychać.

          Cicho!

                 Pędzi ktoś.

Zosiu, Zosiu, Boga proś,
jedzie!

         Tętni!

                 Jedzie!

                          Goni!

Będzie ze sta, do sta koni.

Tętni.
       
       Jedzie.
  
               Dudni.

                       Pędzi.

Cicho - świta, świta, zorze!
Prawie widno - to On - Boże!
On, On - cicho - Wernychora. - 
W pokłon głowy, prawda żywa,
Widmo, Duch, Mara prawdziwa.

Świtanie na lutniach gędzi...

Tętni.

       Jedzie.

                Tętni.

                     - Pędzi.

(...).

Wpis powstał w ramach projektu Dziecko na warsztat II edycja.  


KLIK
Sprawdźcie, jakie wybitne osoby poznawały rodziny biorące udział w projekcie.

czwartek, 16 października 2014

Kołysanka - utulanka

Czasem jest taki wieczór: zmęczenie, oczy marzą, aby się zamknąć, spięcie w barkach, a dzieciaki jeszcze nie śpią. Bajka przeczytana, kołysanka odśpiewana, i nic... Wtedy dobrze się położyć i posłuchać, co szepcze poduszka do naszego uszka, czyli bajka usypianka wymyślona na potrzeby chwili.

W pewnym aksamitnym, zielonym kraju było aksamitne, zielone miasto.
A w tym aksamitnym, zielonym mieście, był aksamitny, zielony dom.
A w tym aksamitnym, zielonym domu, był aksamitny, zielony pokój.
A w tym aksamitnym, zielonym pokoju, było aksamitne, zielone łóżko.
A w tym aksamitnym, zielonym łóżku, leżał chłopiec.
Chłopiec nie był ani aksamitny, ani zielony.
Chłopiec był z krwi i kości. Głowę wtulił w błękitną poduszę w złote gwiazdy i srebrny księżyc. Przykryty był puchatą, błękitną kołdrą w złociste gwiazdy i srebrzysty księżyc. 

Chłopiec wyobraził sobie, że leży na miękkiej, zielonej trawie, a nad nim wysoko na czarnym niebie błyszczą gwiazdy. Obok skrzył się księżyc. Chłopiec zobaczył machającego doń Księżycoluda i też mu pomachał. Księżycolud rzucił maleńkie, złociste pudełeczko. Chłopczyk obserwował, jak spada ono powoli po czarnym, aksamitnym niebie. Paczuszka wylądowała obok niego. Rozwiązał kokardkę i otworzył wieczko. A w złocistym pudełeczku był...

plusk wody - plusk, plusk;
szum lasu - szszsz...;
cykanie świerszczy - cyk, cyk, cyk, cyk;
pohukiwanie sowy - hu hu hu hu;
siusianie na liście - śśśśśśś;
spadające na liście krople deszczu - kap, kap, kap;
wycie wilków w oddali - auuu, auuu;
skrzypienie otwieranych drzwi chatki Baby Jagi - [rodzaj cichego, aksamitnego skrzeku wydaje z siebie opowiadający w tym momencie];
dzwonienie kwiatowych dzwonków - dzyń, dzyń, dzyń;
śpiew ptaków - ćwir, ćwir, tirli, tirli.

Chłopiec bardzo się ucieszył z podarku. Nabrał powietrza i chuuuuuuu... dmuchnął do pudełeczka. Zamknął je. Przewiązał wstążką. Zamachnął się. I rzucił. Prezent poleciał bardzo wysoko aż do księżyca i wtedy Księżycolud go złapał. Odwiązał wstążkę. Otworzył wieczko. Chuuuu... cmok. Wyleciał całus od chłopca i wylądował na policzku Księżycoluda. Księżycolud pomachał do chłopca. Wiatr cichutko grał na liściach.

Chłopiec przykryty był puszystą, błękitną pierzyną w złociste gwiazdy i srebrzysty księżyc, a policzek przytulił do błękitnej poduszki w złote gwiazdki księżyc - rogalik. 
Chłopiec z krwi i kości spał w aksamitnym, zielonym łóżku. 
A to aksamitne, zielone łóżko, było w aksamitnym, zielonym pokoju.
A ten aksamitny, zielony pokój, był w aksamitnym, zielonym domu.
A ten aksamitny, zielony dom, był w aksamitnym, zielonym mieście.
A to aksamitne, zielone miasto, było w aksamitnym zielonym kraju. 
A ten aksamitny, zielony kraj, jest na okrągłej, błękitnej planecie.
A ta okrągła, błękitna planeta krąży sobie wokół słońca, a wokół niej krąży sobie księżyc.
I krążą tak sobie w czarnym, aksamitnym kosmosie.

Opowiadając ważne, aby mieć ciepły, cichy, aksamitny głos. Wszystkie odgłosy dźwiękonaśladowcze mają na celu ululanie dziecka, wyśpiewujemy je niczym kołysankę. Mamy też element humorystyczny (u nas siuśki budzą wiele radości). Powtórzenia z jednej strony budują napięcie, z drugiej poprzez sposób w jaki je wypowiadamy kołyszą do snu. Dobranoc.

środa, 15 października 2014

Czy klaun jest wesoły?/Przygody z książką

Cyrk  kojarzy się ze śmiechem, radością, zabawą, światem beztroskim. Co znajdziemy, kiedy zajrzymy pod powierzchnię? Co ukarz się naszym oczom, gdy rozbierzemy go z kolorowych fatałaszków, muzyki, zabawnych gagów? Czy klaun jest zawsze radosny, kiedy się śmieje?



Cyrkowców Marie Desplechin i Emmanuelle Houdart wydawnictwa Format wypatrzyłam na targach książki i z miejsca się w nich zakochałam. Kupiłam, ale jeszcze przez jakiś czas trzymałam w szafie, bo miał to być prezent imieninowy dla Titiego. Uwielbiam książki dla dzieci i nie lada wyzwaniem było dla mnie odczekanie do wyznaczonej daty. Kiedy nadszedł ten moment z niecierpliwością i dreszczykiem patrzyłam jak synek rozpakowuje prezent. Ten moment zawsze budzi we mnie emocje, jakbym to ja miała zostać obdarowana. Najpierw oczywiście jest część wizualna, Titi obejrzał obrazki, a są po prostu cudowne! poetyckie! Wreszcie przystąpiliśmy do lektury (zazwyczaj zerkam wcześniej do książki, ale ta była zafoliowana). W pierwszej chwili poczułam niepokój, czy aby na pewno mu się podoba, coś mi się zaczęło wydawać, że go trochę nudzi, a może też budzi lęk, bo pierwsza opowieść dotyczyła bliźniaczek syjamskich. I nie myliłam się. Pojawiły się wątpliwości, czy to, aby na pewno książka odpowiednia dla pięciolatka. Opis wesela: (...) suknia zwiędła [zrobiona była z koronki, do której poprzyszywane były żywe kwiaty i płatki]. Wymięte płatki zaczynały odpadać, a przez szparki w koronce można było zobaczyć śliczne ciało mojej małżonki. Potem uświadomiłam sobie, że dzieci nie czytają jeszcze takich podtekstów i że to bardzo subtelny i delikatny opis. Zrobiliśmy też drugie podejście, które okazało się dużo lepsze od poprzedniego.

Czytając książkę przenosimy się w przedziwny świat, poznajemy ludzi, jakich większość z nas nie spotyka w codziennym życiu. Cyrkowcy to istny gabinet osobliwości, znajdziemy w nim siostry syjamskie, Jacka Wielką Głowę, Syrenę - dziewczynę ze zrośniętymi nogami, kobietę z brodą, maleńką kobietę, Kolosa i wiele innych postaci. Każdy rozdział poświęcony jest jednej osobie, pokrótce przedstawiając jej historię i  numer cyrkowy. Spotykamy się z narracją pierwszoosobową, narrator nie jest wszechwiedzący, ale stanowi integralną część prezentowanego przez siebie świata. Na końcu poznajemy także jego tożsamość i historię. Bohaterzy tej książki to w znacznej mierze, ludzie ułomni, posiadający jakąś wadę, która poza światem cyrku, może wywoływać w społeczeństwie śmiech i izolację tych jednostek. Ale cyrkowcy biorą życie za bary i swoje braki przetwarzają w walory. Ich numery mają liczną publiczność i cieszą się wielkim powodzeniem. 







Cyrkowcy mogą stać się punktem wyjścia do rozmowy o inności i tolerancji. Podjęłam taką próbę, choć nie do końca (mam poczucie) udaną. Zapytałam Titiego, czy zna kogoś, kto miałby taką bardzo wielką głowę. Nie.  Pytam zatem dalej, czy jego zdaniem łatwo jest takiemu komuś żyć, czy może inni mogą się z niego śmiać z powodu tej wielkiej głowy. Mogą się śmiać. A czy jak ktoś ma zrośnięte nogi, to łatwo mu się jest poruszać? Iść do sklepu? Nie. Chciałam temat pociągnąć dalej i podsunąć, że bohaterzy książki, choć mięli różne niedoskonałości, wykorzystali je w taki sposób, aby zrobić z tego atut. Ale liście w parku... i można je pozbierać... i dać koleżance z przedszkola... gdzie ja się pcham z moim filozofowaniem. Z drugiej strony jednak myślę, że nawet jeśli to wszystko nie zostało przez nas nazwane, to i tak się odkłada, nie znika. Taka jest też rola opowieści, że nie hasło: możesz przekuć swoje niedoskonałości w atuty!, ale opowiedzenie historii. 

Pomysłów na warsztat było kilka, ostatecznie zwyciężyła zabawa spontaniczna. Wymyślona na przystanku, między myślą o przygotowywaniu kolacji, a rozmową z Titim, jak było w przedszkolu. 

I. Najpierw naśladowaliśmy postacie z książki. Użyliśmy w tym celu to, co akurat było pod ręką.
1. Jack Wielka Głowa - potrzebne wielkie pudło (u nas po pieluchach). Zakładamy na głowę. Kupa śmiechu!
2. Syrena - rajstopy. Obwiązujemy sobie stopy i sprawdzamy, jak możemy się poruszać. Okazało się, że podskoki ze związanymi nogami są całkiem zabawne, można też urządzić wyścig. Ścigaliśmy się, ja dodatkowo z małym na rękach, co mu się bardzo podobało. Śmiechu było dużo. I ja też miałam z tego frajdę, choć trochę się zmęczyłam. Polecam zabawę w deszczowe dni, kiedy szaleństwa na dworze odpadają, a dzieciaki chodzą po ścianach, bo nie mają jak spożytkować energii.
3. Siostry syjamskie - związujemy sobie nogi razem i próbujemy iść. To już nie jest takie proste, bo trzeba się słuchać nawzajem, więc wracamy do Syren. Pewnie jeszcze zrobimy to ćwiczenie, bo fajne na rytm, kontakt z drugim człowiekiem i słuchanie.
4. Żongler - skarpetki zwinięte w kulkę, choć w książce były maciupkie sukieneczki,ale jak by nie było jedno i drugie stanowi element garderoby. Początkowo ćwiczenie wywoływało frustrację u Titiego - nie udawało mu się złapać skarpetek. Zatrzymaliśmy się. Pokazałam mu, jak powoli podrzucać do góry, nie za wysoko i łapać. Było lepiej, udawało się już złapać. Ćwiczyliśmy przy okazji koordynację oko ręka, ocenianie odległości. Następnie zaproponowałam, że będziemy rzucać do siebie nawzajem. Dodałam kolejny element, który zrodził się bardzo organicznie (żonglerka emocjonalna). Rzucając do partnera mówimy jakąś emocję, albo uczucie i osoba, która złapie skarpetki, pokazuje. Dzięki temu utrwalamy sobie ich nazwy, wyrabiamy organiczność (zadanie polega na natychmiastowej reakcji - nie może być ona z poziomu umysłu, ale ciała). Titi szybko zaczął dodawać czynności, pojawiły się też żywioły i w końcowym etapie wszystko, co przychodziło nam do głowy. Titiemu najbardziej podobało się zadanie: Nie myłem się i śmierdzę! Powtarzaliśmy je kilkakrotnie, na zmianę. 


II. Wycieczka do cyrku. 
Skoro już tyle o tych cyrkowcach przeczytaliśmy warto by było zobaczyć jakiś spektakl na żywo. Niedaleko nas na błoniach Stadionu Narodowego rozbił swój namiot Cirque du Soleil. Bilety drogie masakrycznie, ale słysząc zachwyty znajomych nad ich show, wybraliśmy się. I warto było! 
Zasiedliśmy w fotelach, a przed naszymi oczami rozegrało się istne show barw, akrobacji, klaunady. Całość spięta klamrą: klaun puszczający latawiec. Dostaje on przesyłkę, w której jest pudło, a w nim kukiełka pajacyka... I wtedy wszystko się zaczyna. Pajacyk okazuje się być  triksterem, alter ego bohatera (o czym świadczyłyby kostiumy, pierwszy ma workowaty strój w poziome paski, drugi - garnitur szyty na miarę w paski pionowe, w tej samej kolorystyce), który wyczarowuje przed nim magiczny świat, pełen dziwów i cudowności. Emocje są pobudzane przez cały spektakl, śmiejemy się prawie bez przerwy, ja tylko czasem boję się, czy ktoś nie zleci, wiele akrobacji wykonywanych jest bez zabezpieczenia. Ale w finale łezka wzruszenia zakręciła mi się w oku. Dla mnie mistrzostwo świata. Po całości na najwyższych obrotach, wyhamowanie, gest sympatii, czułość, wzruszenie, radość taka spokojna, wyciszona, uwewnętrzniona (nie śmiech rubaszny).
Całość trwała dość długo, około dwóch i pół godziny, w tym z półgodzinną przerwą, ale Titi był tak pochłonięty tym, co dzieje się na scenie, że nie odczuwał znużenia. Zachwyceni byliśmy oboje. I jest to dla mnie jeden z najistotniejszych wyznaczników. Artyści w pełni profesjonalni, przedstawienie dopracowane w najdrobniejszym szczególe. Ich ciała podobnie, jak cyrkowców z książki były niecodzienne, ale na innej płaszczyźnie. O ile tam w dużej mierze mięliśmy do czynienia z brakiem, anomalią, tak tutaj spotykamy się z pozacodziennym wytrenowaniem.  Titiemu najbardziej utkwił w pamięci sikający pies (aktor w kostiumie psa, w tym cyrku nie ma zwierząt, co dla mnie też jest ważne). 

Po wizycie w cyrku Titi wykonał portrety artystów, którzy najbardziej utkwili mu w pamięci. 




Poniżej Cyrkowcy w obiektywie synka.



Dzisiejszy wpis powstał w ramach zabawy 
 
KLIK 
Aby zobaczyć, co przygotowały inne rodzinki, wystarczy jeden KLIK. A my zapraszamy już za dwa tygodnie 29 października.

środa, 1 października 2014

"Bajka o Jasiu, który widział, jak chłopiec spadł z mostka" / Przygody z książką

Napisaliśmy książkę! Autorem tekstu i ilustracji jest Titi. Mnie przypadła w udziale rola skryby.




Ale od początku...

Wszystko zaczęło się jakiś czas temu. W projekcie blogowym W 7 bajek dookoła świata, w którym uczestniczyliśmy wiosną, założyłam sobie, że będę Titiemu opowiadać baśnie. Synkowi bardzo się to spodobało i sam również zaczął opowiadać różne historie. Pomysł spisania jednej z nich w formie książeczki idealnie wpasował się w projekt Przygody z książką, w ramach którego powstał dzisiejszy wpis.

Zanim przystąpiliśmy do pracy, opowiedziałam Titiemu, że dawno, dawno temu książek nie można było kupić w księgarni, nie były drukowane i wydawane, ale były pisane ręcznie przez mnichów i kosztowały bardzo dużo pieniędzy (tyle, co samochód, albo dom). Obejrzeliśmy sobie też iluminowane inicjały.  
Źródło
Zapraszamy do lektury:

Był sobie chłopiec, który miał pięć lat. Na imię miał Jaś. 
 
Jaś lubił chodzić na plac zabaw. Była tam lina, po której chodziło się grając na trąbce. I jeden chłopiec spadł. Złamał sobie nogę.


Wybuchł pożar, bo krew ze złamanej nogi zmieszała się z dziąsłem i zębem. Jaś usłyszał, że dzwoni telefon. To dzwoniła straż pożarna, policja i karetka.


Policja zakazała chodzenia po linie.


 Karetka zabrała pacjenta.



Pożar ugaszono.

Żołnierze pilnowali, aby nikt nie wchodził na linę. Bramki zostawiono, żeby można było wyjść. 

 

Jaś miał sześć i pół lat i mógł chodzić grając na gitarze i bębenku. Policja zobaczyła, że nie spadł. I powiedziała, że świetnie.

Mama Jasia miała pilnować, aby nikt nie chodził po tym mostku bez trzymanki. 

                                            Koniec 

Zajrzyjcie też do pozostałych mam biorących udział w projekcie KLIK .

Następny wpis 15 października.

Przygody z książką