środa, 23 kwietnia 2014

Śladami sztuk walki - W 7 bajek dookoła świata: Azja



Wyruszamy w podróż do Azji, zaproszeni do zabawy przez autorkę bloga Projekt: Człowiek. Poznajemy kolejne kontynenty i opowiadamy bajkę związaną z danym regionem.

Dzisiaj opowiadamy siedząc na pomoście, gapiąc się w wodę w poszukiwaniu ryb i własnego odbicia i robiąc rybom lany poniedziałek:

 

Dawno, dawno temu żyła sobie córka mistrza z klasztoru Shaolin, którą ojciec szkolił od najmłodszych lat. Pewnego razu dziewczyna wyprała prześcieradło, a ponieważ było słonecznie, rozłożyła je na trawie, aby szybciej przeschło. Zajęła się innymi czynnościami. Poszła sprawdzić, czy prześcieradło jest już suche. Naraz zobaczyła żurawia drepczącego sobie w najlepsze po bielutkim, świeżo wypranym prześcieradle. A prześcieradło nie było już śnieżnobiałe, ale upstrzone odciskami żurawich łap. Dziewczyna wybiegła z krzykiem. - A poszedł mi stąd! Won! A kysz! - Ale żuraw nic sobie nie robił z krzyków dziewczyny. I nadal dostojnie przechadzał się po prześcieradle. Niewiele myśląc dziewczyna rzuciła się do ataku. Fuch! Fuch! Fuch! Zastosowała wszystkie znane jej techniki walki. Żuraw jedynie zamachał skrzydłami, ale nie odleciał. Doskonale unikał każdego jej ciosu. Dziewczyna wzięła miotłę i zamachnęła się na ptaszysko. Żuraw znów machnął skrzydłami i odskoczył. Wysiłki dziewczyny spełzły na niczym. Zła, sfrustrowana i smutna przyjęła do wiadomości swoją porażkę. Rozpłakała się! Jak to ona, córka mistrza, która wiele lat strawiła na zgłębianiu tajników sztuk walki nie potrafi przepędzić przerośniętego ptaszyska?! Przepłakała pół nocy. Ojciec milczący siedział przy niej i głaskał ją po plecach. W końcu sen ukoił jej łzy. Rano obudziła się rześka i pełna energii. - Wiem, co zrobię! - Pędem pobiegła po zabrudzone prześcieradło, rozłożyła je na trawie. Wyraźnie widoczne były ślady walki pomiędzy nią, a żurawiem. Przez kolejne lata pilnie studiowała ich zapis na tkaninie. Opracowała styl Białego Żurawia. Pewnego razu, kiedy podróżowali banda zbójców zagrodziła im drogę. - Oddajcie nam swój dobytek, w przeciwnym razie damy wam nauczkę. - I zaczęli wymachiwać mieczami. Dziewczyna zrobiła kilka uników. Fuch, fuch! Wykonała kilka ciosów i obezwładniła napastników. Od tej pory stała się bardzo sławną mistrzynią, do której przybywali liczni wojownicy pragnący zgłębić tajniki jej sztuki.

Powyższa opowieść jest udramatyzowaną przeze mnie legendą opowiadającą początki stylu Białego Żurawia Południowego Shaolinu.

Temat Azji podjęliśmy dość nietypowo. Znaleźliśmy na Mapach kontynent. Zapoznaliśmy się z florą i fauną tamtego regionu ze szczególnym uwzględnieniem zwierząt niebezpiecznych, które zafascynowały Titiego. Podążając za zamiłowaniem syna do wszelkich form walki, postanowiłam, że poznając Azję podążymy także tym tropem. Zaczęliśmy od Kerali. Opowiedzieliśmy historię jej powstania, jak to Paraśurama rzucił siekierę do morza, a odkryty w ten sposób pas lądu stał się nową krainą. Jej bogactwo stanowią palmy kokosowe, od których kraina ta otrzymała swoją nazwę (kera - kokos w języku malajalam).  Paraśurama wyszkolił wojowników, którzy mięli strzec tej ziemi. Wiele lat później Bodhidharma wyruszył z południowych Indii na północ aż dotarł do klasztoru położonego wysoko w górach. Mieszkający tam mnisi byli wycieńczeni trudnymi warunkami środowiska naturalnego, a w czasie medytacji często przysypiali. Widząc to Bodhidharma postanowił nauczyć ich ćwiczeń fizycznych i zaczął szkolić ich w kunszcie wojownika. Napadani, co jakiś czas przez okolicznych rzezimieszków mnisi byli do tej pory bezbronni. Jednak pewnego razu w czasie jednej z takich napaści, jeden z mnichów wyskoczył z kijem na atakujących i ich pokonał... To wszystko sobie opowiadaliśmy, jednak najbardziej spodobała się Titiemu opowieść o żurawiu i dziewczynie. 

Pozostając w temacie sztuk walki i wykorzystując nasz pobyt na wsi u dziadka użyliśmy do naszych zabaw drabinę. Za inspirację posłużyła opowieść o stylu białego żurawia oraz indyjska sztuka walki kalarippajattu (oglądaliśmy w internecie krótkie filmiki). Położyliśmy ją na trawie i wykonywaliśmy różne ćwiczenia. Bieg pomiędzy szczeblami, bieg na palcach po szczeblach, przejście po zewnętrznej krawędzi, jak po równoważni, różnego rodzaju skoki i przeskoki, krok na szczebel - kolano do góry - krok na szczebel..., krok na szczebel - kolano - kopnięcie - krok na szczebel. To super ćwiczenie na równowagę.  Początkowo to ja wymyślałam ćwiczenia, ale kiedy brakło mi już pomysłów synek dzielnie mnie zastąpił i to on pokazywał mi ćwiczenia, które ja później powtarzałam. 






Później podnieśliśmy drabinę i Titi przechodził pomiędzy szczeblami. A następnie nad szczeblami.




Dość spontanicznie narodził się pomysł wbijania gwoździ, którego efektem jest łóżko fakira.Dobre ćwiczenie na ćwiczenie koordynacji oko-ręka.




Oglądaliśmy kwiatowe dywany, pukalam, układane w Kerali w czasie festiwalu Onam. Postanowiliśmy zrobić podobny, ale okazało się, że to trochę nudne zajęcie, więc ukończenie dzieła przypadło Mamie. 






Destrukcja Titiemu najbardziej się spodobała.

 


Azję poznawaliśmy też przy okazji innych zabaw:

Wzrok
Wzrok

Tańce równowagi
Tańce równowagi
Za tydzień wyruszymy do Afryki, a tymczasem zobaczcie, jak poznawały Azję inne mamy wraz ze swoimi pociechami:

 

środa, 16 kwietnia 2014

Australia - W 7 bajek dookoła świata



U podnóża góry Uluru jest jaskinia. Spotykają się tam ludzie, aby słuchać opowieści. Palą wtedy ognisko. Dawno, dawno temu, kiedy wszystkie stworzenia były braćmi i siostrami, dwóch chłopców Mala (Kangur) oraz Liru (Wąż) bawili się gliną. - Ulepmy zamek - zawołał Mala. Zaczęli zbierać błotnistą ziemię na kupkę. Liru zagarnął swoim ogonem trochę ziemi i ulepił z niej kulkę. Fuuuuuuuch! Bach! Trafił Malego w ucho. Kangur zakrzyknął - A masz! - i rzucił glinianą kulką prosto w wężowy ogon. Obaj pękali ze śmiechu. Zabawa okazała się bardzo  przyjemna. Zmęczeni i roześmiani chłopcy leżeli w błocie, cali brudni. - Chodźmy się umyć - zaproponował Liru. Ruszyli w kierunku wody, pozostawiając za sobą bezkształtny kopczyk z gliny - niedokończony zamek.

Nieopodal bawiła się Kandju, mała, czerwona jaszczurka. Trzymała w łapkach bumerang. Sprawdzała, jak daleko poleci. Zrobiła zamach i ... czukczukczukczuk. Bumerang wzbił się do góry i spadł prawie pod nogami Kandju. Jaszczurka podniosła go  i powtórnie zrobiła zamach. Czuczukczukczukczukczukczukczukczukczukczukczukczukczukczuk!  Bumerang poleciał bardzo daleko aż Kandju prawie straciła go z oczu, po czym wrócił i chaps! Kandju złapała go w łapki. Rzuciła bumerang ponownie. Czukczukczukczukczukczukczukczukczukczukczukczukczukczukczukczukczuk! Bumerang poszybował daleko, daleko zawrócił i wpadł prosto w gliniany kopczyk usypany przez Malego i Liru. Kandju popędziła w tamtą stronę, ale bumerangu nigdzie nie było widać. Zmartwiła się bardzo! - Gdzie mój bumerang? Czy Ty też się martwisz, kiedy zginie Twoja ulubiona zabawka? Jak myślisz, co Kandju powinna teraz zrobić, żeby znaleźć bumerang? (miejsce na pomysły dziecka) Pomożesz jej przekopać kopiec? 

Łapka prawa, łapka lewa
kop, kop, kop.
Wyrzuć ziemię
w lewo, w prawo
kop, kop, kop.
I bumerang odnajdź hop!

Wykopała już wielką dziurę i.. nic. Pobiegła w inne miejsce.

Łapka prawa...

Poczuła pod łapkami coś drewnianego. Ucieszyła  się, że znalazła swój bumerang. Lecz kiedy wyciągnęła go z ziemi okazało się, że to tylko kawałek korzenia. Spróbowała dalej w innym miejscu.

Łapka prawa...

Tak udało nam się. Kandju  znalazła swój bumerang! Hura! W miejscu, gdzie szukała bumerangu do dziś widać szczeliny na górze Uluru.
 
Tłem dla naszej opowieści była znaleziona w internecie muzyka aborygeńska. Poznajemy didgeridoo - tradycyjny aborygeński instrument.
Nie udało mi się dotrzeć do bajek z rejonu Australii i Oceanii, które by mnie zachwyciły. Niestety w pobliskich bibliotekach pustki. Postanowiłam zatem ułożyć opowieść wykorzystując znalezione informacje na temat wierzeń Aborygenów. Efektem tego jest powyższa bajka, która zakłada interakcje z dzieckiem (np. wspólne skandowanie, kiedy Kandju szuka bumerangu). Założyłam sobie, że wspólnym elementem wszystkich historii prezentowanych w tym cyklu będzie słowo mówione. Dużo czytamy i chciałabym, aby ten projekt zainicjował u nas opowiadanie, które często wymaga dużo większego zaangażowania opowiadającego, ale też otwiera pewne możliwości, jak użycie ciała. Pozwala na dostosowanie historii do potrzeb słuchaczy. Opowiadaliśmy bajkę kilkakrotnie, zdarzało się, że Kandju szukała zguby nawet siedem razy i zamiast bumerangu znajdowała przeróżne rzeczy: kość kangura, kawałek skały... a wszystkiemu towarzyszyła zabawa, bo wszystkie te przedmioty odgrywała noga Titiego, którą ja w roli Kandju z każdym razem wyciągałam z błotnistej góry. Było przy tym dużo śmiechu, jak również przy rzucaniu błotnistymi kulkami, do którego Titi także się zaangażował.

U nas szaleje choroba i niestety nie udało nam się zrealizować wszystkich zamierzonych pomysłów (pewnie pojawią się przy innej okazji). Widzę, że Titiemu trudno się skupić, więc minimum zadaniowo-zabawowe. Pokazaliśmy sobie Australię i Oceanię na globusie i na mapach. Oglądaliśmy zdjęcia zwierząt i roślin występujących na tych terenach. Oglądaliśmy filmy przyrodnicze. Podziwialiśmy malarstwo Aborygenów. I spróbowaliśmy podobnie. Wykorzystaliśmy do tego znalezioną przy okazji jakiegoś spaceru korę, na której za pomocą kropek malowaliśmy zwierzątka (taki był plan). Titiemu jednak nie bardzo odpowiadał kropkowy sposób malowania. Ale dzieło na korze mamy. 




Odrysowałam na tekturze litery, tworząc napis: Australia. Przy okazji powiedzieliśmy sobie, że nazwy piszemy zawsze z dużej litery. No i dość długo wyjaśnialiśmy, że piszemy: "Australia", nie "Ałstralia". Napis pomalowaliśmy.  





I w zasadzie zrobiliśmy tylko tyle. Czując niedosyt, a z drugiej strony nie chcąc naciskać na dziecko, które źle się czuje, wpadłam na pomysł, dość przypadkowo. Pozostaliśmy tematyce malowania za pomocą kropek. Postanowiłam, że zrobimy takie dzieło, które później skonsumujemy (niezbyt zdrowe). Przygotowaliśmy ciasto na batony owsiane, wyłożyłam nim blachę. Następnie wysypałam na talerz, kupione wcześniej, kolorowe draże. To był szał! Titi podzielił je według kolorów, a następnie przystąpił do dzieła. Wykonał jaszczurkę, mnie przypadło ułożenie pytona zielonego, a na koniec powstał samochód emitujący spaliny (akcent współczesnego świata). Dzieło zostało dość szybko skonsumowane ;-).



Za tydzień Azja, a tymczasem zapraszamy do odwiedzenia stron mam biorących udział w projekcie:

 

czwartek, 10 kwietnia 2014

Antarktyda - W 7 bajek dookoła świata

Bierzemy udział w nowym projekcie blogowym W 7 bajek dookoła świata! Trochę spóźnieni, bo dołączamy już po zapowiedziach, ale pełni entuzjazmu i w gotowości. Do projektu zaprosiła nas autorka bloga Projekt: Człowiek. Przez kolejne tygodnie będziemy prezentować bajki z różnych stron świata. 

Harmonogram zabawy: 
16.04 - Australia i Oceania
23.04 - Azja
30.04 - Afryka
07.05 - Europa
14.05 - Ameryka Północna
21.05 - Ameryka Południowa

Dziś przedsmak naszej podróży dookoła świata  - Antarktyda, najmniej zbadany kontynent. Jako, że niezamieszkana przez człowieka Antarktyda nie posiada tradycyjnych legend, zaczęliśmy od krótkiej bajeczki o zdobyciu bieguna południowego przez Roalda Amudsena.


Titiemu tak się spodobała, że czytaliśmy ją w kółko po wielokroć. Pewnie znacie serię książek Czytam sobie, wspierającą naukę czytania. Dosłownie czytaliśmy do upadłego. Synek nazywał poszczególne głoski w wyrazach, zaczęły mu się mylić d z r, o z p... w pewnym momencie zobaczyłam, że on już ma zamknięte oczy, że mówi przez sen. Nie doczytaliśmy do końca, Titi powiedział, że jest zmęczony i chce się już położyć do łóżka! Pierwszy raz coś takiego usłyszałam z jego ust! 

Zrobiliśmy lodową zabawę sensoryczną, do miski z zimną wodą wrzuciłam kostki lodu, jedną partię zafarbowałam na niebiesko (do wody wrzuciłam niebieską krepinę, po zafarbowaniu przelałam do pojemnika na lód). Sprawdzaliśmy, czy lód jest cięższy od wody, potem Titi wrzucał do miski kolejne przedmioty i obserwowaliśmy, co pójdzie na dno, a co będzie pływać. W zabawie uczestniczył także czteromiesięczny Mamojad. Włożyłam mu do rączki kostkę lodu, którą badał z wielkim zainteresowaniem. Zabawa z lodem cieszyła się wielkim powodzeniem, przygotowałam też Titiemu kąpiel z kostkami lodu, które, niestety, w ciepłej wodzie szybko się rozpuściły.





Titi postanowił przeprowadzić także własny eksperyment, który cały czas trwa. Wlał do kubka wodę i włożył do zamrażalnika, następnego dnia nasypał do tego różnych przypraw i z powrotem włożył zamrażalnika swój eliksir.

Inspirując się kartami montessoriańskimi i przy braku odpowiedniego sprzętu, przygotowałam dla synka zdjęcia zwierząt wraz z podpisami w laptopie oraz wydrukowałam same nazwy. Zadanie polegało na dopasowaniu podpisów do fotografii. Aby było bardziej przejrzyste, dorobiłam numerację.


Bardzo nam się spodobała opieka pingwinów nad jajeczkiem, a później nad pisklakiem. Wychodząc naprzeciw potrzebie ruchu dziecka, zaproponowałam zabawę, w przenoszenie jaja. Początkowo naszym jajem był kokos, ale okazało się, że dla małych stópek jest za duży. Próbowaliśmy z różnymi małymi maskotkami, ale wszystko okazywało się za duże. Sprawdziła się skarpetka pożyczona od Mamojada, do której włożyłam drewniany klocek - to było jajo idealne! Przetransportowanie jaja z punktu A do punktu B wymaga specjalnego ułożenia stóp, które powinny być blisko siebie, a palce zadarte do góry. Zabawa obudziła w Titim instynkt ojcowski: A kiedy ja będę miał dziecko? Jest malusi i trzeba się nim opiekować.


Zapraszamy do odwiedzenia stron mam biorących udział w projekcie: