piątek, 28 marca 2014

Teatralny plac zabaw Jana Dormana

Międzynarodowy Dzień Teatru (27.03.2014) świętowaliśmy wycieczką do Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego, gdzie obejrzeliśmy spektakl Teatralny plac zabaw Jana Dormana.  Była to spontaniczna wyprawa, nie mięliśmy pewności, czy będą jeszcze bilety. Kiedy dotarliśmy na miejsce, była już spora grupa przedszkolaków, ale nigdzie nie widzieliśmy stolika, przy którym zazwyczaj sprzedawane są bilety. Pani koordynująca widownię była tak miła, że wpuściła nas na spektakl bez biletów. 



Przed wejściem na widownię, każdy otrzymał program w postaci dużej kartki, żółtej lub niebieskiej. Pani pokazała wszystkim, jak wykonać czapkę. Taka czapka na głowie stanowiła bilet wstępu. Dorośli także taki bilet na głowie musieli dzierżyć, w przeciwnym razie nie zostaliby wpuszczeni na spektakl. Kiedy wszyscy byli już gotowi, otworzyły się drzwi i z sali wyszli aktorzy. Poprosili, aby po jednej  stronie ustawiła się grupa żółtych, a po drugiej niebieskich. Na podłodze w holu przed salą teatralną rozciągały się wstążki w odpowiednich kolorach, które prowadziły do przygotowanych na widowni poduszek. Aby dostać się na salę teatralną trzeba przejść pomyślnie test zręcznościowy: przejść pod drewnianym koniem. Jedna grupa usiadła pod jedną ścianą, druga pod drugą, niczym dwa przeciwstawne obozy. Dużym plusem było rozmieszczenie widowni - jeden rząd pod jedną ścianą, drugi pod drugą, dzięki temu nikt nikomu nic nie zasłaniał.

Spektakl rozpoczyna się od wątków Hamleta. Dramat elżbietański w przedstawieniu dla przedszkolaków? Ano tak. To pomysł Jana Dormana (twórcy i pedagoga, który stał się inspiracją dla twórców spektaklu). Rozbrzmiewa: Król nie żyje! Na dwór w Elsynorze przybywają aktorzy. Na scenie stoją dwie duże kaczki na kołach rowerowych. Jedna jest niebieska, a druga żółta. Dwie kaczki i trzech aktorów. Coś Wam to przypomina? Dwoje dzieci i jeden samochodzik, troje dzieci i dwa pieski... Bazą spektaklu jest inspiracja zabawą dziecięcą, a także rywalizacją, czy kłótnią, która może takiej zabawie towarzyszyć.Twoja kaczka jest głupi! Moja kaczka śpi, nie obudź jej, bo jak się obudzi to będzie bardzo zła! Moja kaczka lata, a z góry złość twojej kaczki jest malutka! Aktorzy zamieniają się rolami, zamieniają się kaczkami. Pojawia się admirał, który kapelusz ma z poduszki. Admirał wypowiada wojnę. Jak powstrzymać admirała?
Wpadła bomba do piwnicy... Która godzina? Pękła sprężyna! Hamlet istnieje obok popularnych dziecięcych wyliczanek i rymowanek. Mocno zaakcentowany jest motyw walki i wojny, który obecnie raczej stara się pomijać milczeniem lub kwitować napomnieniem, że nie wolno się bić, że wojna to śmierć i łzy. Ale jakbyśmy się nie starali on i tak przenika dziecięce zabawy. Obserwuję zabawy synka i widzę, że bardzo często to motyw przewodni, jeśli nie bezpośrednia walka, to chociaż rywalizacja. A wydawało mi się, że będę umiała go odizolować. Nie ma wśród swoich zabawek karabinu, czy pistoletu, to za bardzo kłóci się z moim systemem wartości. Jednak nie przeszkadza mu to tworzyć własnych strzelaczy ze wszystkiego, co znajdzie pod ręką: patyka, zwiniętej kartki papieru, opakowania po paście do zębów (przynajmniej wyobraźnia działa). Dwóch aktorów usiłuje powstrzymać admirała przed rozpoczęciem wojny. Odwołują się do jego serca (prawy przedsionek, lewy przedsionek, prawa komora, lewa komora, żyła główna, aorta). Pokazane są dwie przeciwstawne postawy wobec wojny: admirał - chce wojny (rozkłada ołowiane żołnierzyki), pozostali boją się jej, za wszelką cenę chcą jej zapobiec. Dzięki temu dziecko może się skonfrontować z różnymi obliczami wojny (ekspansją oraz strachem i bólem). A wszystko utrzymane jest w konwencji dziecięcej zabawy. Jednak daje się wyczuć powagę sytuacji. Titi, który tak uwielbia bawić się w strzelanie i ciągle chce walczyć, szukał u mnie potwierdzenia, że to przedstawienie, że to na niby i że żadnej wojny nie będzie. Potem głośno krzyczał z innymi dziećmi, żeby admirał odwołał wojnę. 

 Dużym atutem spektaklu są interakcje z dziećmi. Dwie drużyny: niebieskiej i żółtej kaczki także uczestniczą w rywalizacji. Skandują z aktorami i starają się powstrzymać admirała przed rozpoczęciem wojny. 

Ostatnim tematem podjętym przez twórców są marzenia. Pojawia się Pan Jan Dorman. Spełniają się marzenia, dziecięce marzenia, które kiełkują sobie w sercu na dnie.

Jeden z nielicznych spektakli, w którym aktorzy nie udają dzieci, nie są infantylni w swoich działaniach, nie ma niemalże wszechobecnego pitupitu, och! jak ja pokazuję super jak dziecko się boi, och! a teraz pokażę państwu jak się dziecko złości... Mam alergię na takie podejście do spektakli dla dzieci. Fuj! Tutaj młody odbiorca zostaje potraktowany poważnie. Dla mnie jednym z najważniejszych kryteriów jeśli chodzi o grę aktorską jest: Czy wierzę? I na wczorajszym spektaklu wierzyłam we wszystko, co widziałam na scenie. Aktorzy naśladowali dziecięce zachowania i działania,  kiedy odgrywali złość, czułam energię złości, kiedy radość - radości. Chapeau bas!

Scenografia stanowi plac zabaw, mamy podest ze schodami, karuzelę z końmi, dwie wielkie kaczki i dużego drewnianego konia. Wszystko obklejone gazetami i niebieskimi i żółtymi kawałkami papieru. Magiczne w swojej prostocie.

Muzyka wykonywana na żywo szybko wpadała w ucho. Akordeon i bęben. Ale także wybijany stopami rytm.

Piękny spektakl. Bez linearnej struktury, nie ma przyczynowo skutkowej akcji. Wszystko rodzi się przez skojarzenia, czasem luźne, jak to w dziecięcej zabawie.  

Jednak najważniejsza jest ciekawość i zaangażowanie z jaką mali widzowie uczestniczyli w tym wydarzeniu teatralnym.

Inspirując się praktyką Jana Dormana zaproponowałam synkowi, aby narysował to, co mu się najbardziej podobało w spektaklu, co dla niego było najważniejsze. Powtórzymy to jeszcze kilkakrotnie wciągu najbliższego czasu. Dzięki temu zobaczę, co najgłębiej w nim utkwiło, a on będzie miał możliwość samodzielnej interpretacji.

A tutaj mały smaczek:
 reżyseria: Justyna Sobczyk
dramaturgia: Justyna Lipko-Konieczna
scenografia i kostiumy: Justyna Łagowska
projekt lalki: Katarzyna Proniewska-Mazurek
wykonanie lalki: Rafał Budnik
opracowanie muzyczne: Ania Broda
aktorzy:
Monika Babula/Iwona Milerska/Natalia Leszczyńska/Jakub Snochowski/Barbara Songin/Wojciech Stachura
produkcja: Agnieszka Szymańska
tour manager: Justyna Czarnota

poniedziałek, 24 marca 2014

dźwięki i kolory

Za inspirację do dzisiejszej zabawy posłużyły dwie książki (jak to dobrze, że istnieją biblioteki!): Sztuka. Szalenie Zajmujące Twory Utalentowanych i Krnąbrnych Artystów, Sebastian Cichocki, rysunki - Aleksandra i Daniel Mizielińscy oraz Dźwięki kolorów, Jimmy Liao. W pierwszej znajdziecie wybór różnych dzieł sztuki współczesnej, druga zaś przedstawia świat, jaki kreuje w swojej wyobraźni dziewczynka tracąca wzrok.

Nawiązując do naszych zabaw dźwiękowych wybrałam utwór Johna Cage'a 4'33''.
W trakcie słuchania utworu Titi troszkę się niecierpliwił, intrygowało go dlaczego pan nie gra. W końcu nie wytrzymał i powiedział (jakby pan w monitorze mógł go usłyszeć): Halo, Panie dlaczego nie grasz? Potem zapytałam Titiego, co to jest muzyka. Oto, co usłyszałam: instrument, dźwięk wydawany przez łyżkę i kubek, samolot, myszkę od laptopa, książkę, samochodzik, to także wachlowanie, walenie, gwizdanie, szuranie, połykanie, płacz młodszego brata... Podsumowując przeczytaliśmy w książce odpowiedni rozdział i dowiedzieliśmy się, że wszystko, co robimy jest muzyką.
Zaproponowałam synkowi, aby przygotował koncert dla mnie, wykorzystując przedmioty znajdujące się w zasięgu ręki. Oto jaki instrument skonstruował:
 Następnie przeszliśmy do drugiej części naszej zabawy, którą zaczęliśmy od lektury Dźwięki kolorów. Tutaj spotykamy się z sytuacją odwrotną, świat dźwięków konstruuje świat kolorów. Włączyłam Titiemu trzy utwory muzyczne (zależało mi, aby były jak najbardziej zróżnicowane) poprosiłam, aby narysował to, co słyszy. Początkowo nie wiedział, jak ma się do tego zabrać, ale już po chwili kredki poszły w ruch. Małe rączki z rozmachem kreśliły kreski, kropkowały, zamalowywały powierzchnie. Całe ciało zaangażowane było w tą pracę. Na pierwszy ogień poszedł Marsz turecki Mozarta.

A to ilustracja utworu autorstwa Titiego.


Kolejny utwór to pieśń A kiedy ja wyjdę, zaśpiewam po rosie w wykonaniu Apoloni Nowak ( Muzyka źródeł - pieśń leśna). I komentarz synka w czasie rysowania: Niepotrzebny nam tu zielony, bo nie słyszałem zielonego. Niestety nie mogę załadować filmiku, więc podaję link:  https://www.youtube.com/watch?v=McpWNtTudIc



Ostatni zaproponowany utwór był niespodzianką dla Titiego. Jego aktualnym i pierwszym idolem jest Michael Jackson. Dziecię przebiera się i tańczy w rytm muzyki :-).                                                                                           
                                                                


I ilustracja do niego.





Oczywiście skończyło się tańcami i hulańcami :-)
 

wtorek, 4 marca 2014

Maski karnawałowe

Źródło

Koniec karnawału. Robimy maski. W naszej pracy inspirujemy się karnawałem weneckim. Oglądamy zdjęcia w internecie. Bogactwo kształtów i kolorów.  Sprawdzamy, gdzie leży Wenecja. To miasto na wodzie. Jak to? Wyciągam bibułę, cekiny, brokat. Radość, ochy i achy! Usłyszałam nawet: Dziękuję, mamusiu! To na widok krepiny (dawno nie korzystaliśmy z tego materiału). Wycinamy z bloku technicznego owalny kształt z otworami na oczy. I przystępujemy do pracy. Muszę przyznać, że błyszczące cekiny pochłonęły mnie na tyle, że postanowiłam zrobić własną maskę (dlatego nie ma zdjęć work in progres). Efekt końcowy jest powalający, choć najbardziej liczy się proces twórczy. Mały artysta jest bardzo zadowolony ze swojego dzieła. Zabiera maskę ze sobą i prezentuje się w niej wszystkim znajomym i rodzinie. Satysfakcja z wykonanej przez siebie pracy.