środa, 30 października 2013

Guzikowo


Dziś zapraszamy do Guzikowa. Zainspirowana pedagogiką Montessori trafiłam na guziki. Bawiliśmy się nimi na różne sposoby. Najpierw układaliśmy rytmy. Potem ćwiczyliśmy liczenie. Przy podanych cyfrach Titi miał położyć odpowiednią ilość guzików. Okazało się to dość nudne, więc trochę zmodyfikowaliśmy zadanie. Przy każdej cyfrze układałam pewną ilość guzików, Titi zaś miał sprawdzić, czy ich ilość odpowiada cyfrze i ewentualnie poprawić. Ta wersja  była dla niego znacznie ciekawsza, szczególnie, że potem nastąpiła zmiana i on układał, a ja poprawiałam.

Zaproponowałam też coś bardziej kreatywnego - układanie obrazków. Myślałam, że to go wciągnie, ale ułożyliśmy jedną buźkę i koniec.

Budowaliśmy wieże. Wymaga to dużej precyzji. A że co chwila wieża Ttitego się waliła, wywołało to frustracje i zniechęcenie.

Następnie bawiliśmy się w celowanie guzikami do pudełka. Jednym guzikiem trzymanym w dwóch palcach (ćwiczenie chwytu pęsetowego - niech mnie ktoś poprawi, jeśli się mylę) naciska się na drugi leżący na dywanie (na podłodze jakoś nie chciały skakać), powodując tym samym jego skakanie (jak gra w pchełki). To była frajda. Następnego dnia też się w to bawiliśmy.


Ale prawdziwą rewelacją okazało się przyszywanie guzików. Początkowe niedowierzanie: Jak to? Ja będę szył? Następnie rozpierająca duma: Ja umiem szyć! - powtarzane po wielokroć i skupienie. I kolejne guziki pojawiające się na kawałku materiału. Nie zniechęcał się nawet ukłuciem igłą w palec, a zdarzyło się to kilkakrotnie i domyślam się, że dość bolesne. Nie było zwyczajowego płaczu, narzekania, tylko paluszek do buzi i dalsze szycie. Nawet nie było: Mamo pocałuj. I pierwsze pytanie po powrocie ze spaceru: Mogę teraz szyć? Do tej pory padały pytania o bajkę. Kiedy Titi usłyszał zgrzyt klucza przekręcanego w zamku, świadczący o powrocie do domu Taty stanął przed drzwiami, dumny, a w rękach dzierżył swoje dzieła. A gdy przyszła pora pójścia spać, znów dopominał się o szycie, no i się zgodziłam. Mimo wyraźnego zmęczenia i plątającej się już nitki, nie ustawał w swym działaniu. Kolejnego dnia od rana przystąpił do pracy. W ciągu dwóch dni przyszył jakieś 30 guzików!


Szyjąc dziecko ćwiczy trzymanie, koordynację oko-ręka, koncentrację. A widoczny efekt, który samo w łatwy sposób może ocenić buduje poczucie własnej wartości. Przy wyborze guzików dobrze jest zwrócić uwagę na ich rozmiar, im większe na początek tym lepiej, ważne jest też, aby dziurki były duże, co ułatwi celowanie igłą.

niedziela, 27 października 2013

Piłkarz - impresja


Dzisiaj nic odkrywczego, czy nowatorskiego, rzekłabym nawet, że coś dość pospolitego. Chyba jedna z najstarszych i najprostszych zabaw - gra w piłkę. I dlatego chciałabym zwrócić na nią uwagę, podkreślić, że to nie strata czasu, czy pusta rozrywka, no może jedynie zapobiegająca otyłości, czy wspierająca rozwój fizyczny.

Bieganie za piłką. Radość w czystej postaci. Ocenianie odległości, siły z jaką należy kopnąć piłkę, aby doleciała tam gdzie chcemy. Przewidywanie, gdzie piłka kopnięta przez innego gracza poleci i w związku z tym, gdzie ja powinienem/powinnam się znaleźć, jeśli chcę tą piłkę przechwycić - myślenie strategiczne. Reagowanie organiczne, integracja ciała i umysłu. Wyczucie czasu i przestrzeni (mam nadzieję, że to nie będzie nadużycie, jeśli napiszę, że wspieranie rozwoju zmysłu matematycznego). Ćwiczenie równowagi, upadania, nieprzejmowanie się mokrą trawą i brudnymi spodniami - sto procent obecności w działaniu.

Przetrzymywanie piłki - kładzenie się na piłce, jak należy się na niej położyć, aby druga osoba nie mogła jej wyjąć - świadomość ciała. Balansowanie na piłce. Bieg na przód z piłką. Podania do partnera. Kto pierwszy przy piłce! Dotlenienie - ruch na świeżym powietrzu - krew szybciej krąży i wszystkie komórki ciała są lepiej zaopatrzone w tlen. Mecz o zachodzie słońca. Budowanie wzajemnych relacji. Wspólna zabawa, wspólna radość. Wysiłek fizyczny, który pozwala usunąć nagromadzone w ciele napięcia, odreagować emocje. Na kolację pożywna jajecznica - po takim wysiłku smakuje najlepiej. I spokojny, głęboki sen.

sobota, 26 października 2013

Paszczowo: rrrrrrrrr!

 
Przychodzi taki moment, że od dziecka zaczyna się wymagać poprawnego artykułowania wyrazów. Liczni "życzliwi" komentują, przedrzeźniają, wyśmiewają, niektórzy z bliskiego otoczenia, inni przypadkowo spotkani w kolejce. Zawstydzenie i zakłopotanie malujące się na twarzy dziecka, napięcie mięśni szyi, zamknięcie krtani, próby wypowiedzenia słów poprawnie przy spiętym całym aparacie mowy. Przyznam szczerze, że nóż w kieszeni mi się otwiera w takich sytuacjach.

Czterolatek powinien już prawidłowo wymawiać r. Mój jeszcze nie wymawia. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem wytykania dziecku błędów. Według mnie nauka przez zabawę, jakby mimochodem jest dużo bardziej owocna, głębsza, pełniejsza, nienaruszająca poczucia wartości i integralności (w odróżnieniu od wyśmiewania, zawstydzania, przedrzeźniania) dziecka. Przygotowałam zatem zestaw ćwiczeń wspierający rozwój mowy pod kątem wymowy głoski r.

1. Najpierw rozgrzaliśmy języki:
  • wysuwanie zaostrzonego języka i cofanie, 
  • dotykanie językiem do nosa i brody, 
  • machanie wysuniętym językiem na boki, 
  • pocieranie językiem o podniebienie,
  •  koniki, 
  • ssanie cukierka,
  • parskanie - wprowadzanie w wibracje wag oraz przy wysuniętym języku, warg i języka. 

2. Następnie wymawialiśmy:
  • ttttt... (jak w wyrazach: trzask, pojutrze, trzy),
  • ddddd... (jak w wyrazach: modrzew, drzewo),  
  • tdn...,   
  • ata... (żuchwa powinna być nieruchoma, jest to trudne nawet dla dorosłego, więc ja nie zwracałam na to uwagi),
  • ada... (żuchwa powinna być nieruchoma)
  • la....
 Należy je wypowiadać dokładnie, coraz szybciej (jeśli wymowa przestaje być wyraźna, trzeba zwolnić). Spółgłoski zostały dobrane pod kątem miejsca artykulacji, które jest takie samo, bądź zblizone do miejsca artykulacji głoski r (przedniojęzykowo-dziąsłowe). Wygląda to wszystko bardzo poważnie i zapewne mało atrakcyjnie dla przedszkolaka. Zapytacie pewnie: gdzie tu zabawa? Zabawa jest w formie realizacji. Przede wszystkim nigdy nie zmuszam, kiedy widzę, że dziecko jest znudzone, przerywam, dzięki temu ćwiczenia pozostają interesujące. Ćwiczyć można wszędzie, czekając na autobus, który długo nie przyjeżdża, kiedy idzie się daleko, a dziecku dłuży się już droga i zaczyna marudzić. U nas zabawy paszczowe dodają energii, przerywają znudzenie i zniechęcenie. Często proponujemy na zmianę, tzn. jedna osoba pokazuje, a druga powtarza, i odwrotnie. Wtedy ja przemycam to, na czym mi zależy, a Titi ma poczucie, że on też jest ważny, że jesteśmy równymi partnerami. Jeśli zależy nam na efektach, lepiej ćwiczyć krócej, ale codziennie, albo nawet kilka razy dziennie, niż od czasu do czasu, a długo. Przy wykonywaniu ćwiczeń należy zwróci uwagę, czy dziecko nie napina mięśni szyi, czy nie zaciska gardła, nie wysila się, jeśli tak trzeba natychmiast przerwać. Dla rozluźnienia narządów mowy dobrze jest poziewać.

3. Później czytaliśmy wiersz Juliana Tuwima Ptasie radio (można też posłuchać w wykonaniu Ireny Kwiatkowskiej). Przepełniony wyrazami dźwiękonaśladowczymi, otwiera całą gamę możliwości zabaw dźwiękiem, słowem, rytmem - dla mnie to Mistrzostwo Świata!


4. Improwizowaliśmy dźwiękowo, jak ptaszki mogą ćwierkać, świstać, kwilić,pitpilitać i pimpilić.Towarzyszyła temu kupa śmiechu. Wybrałam ten wiersz ze względu na arię słowika, bogatą w l i t. 

Halo! O, halo lo lo lo lo!
Radio, radijo, dijo, ijo, ijo
Tijo, trijo, tru lu lu lu lu
Pio pio pijo lo lo lo lo lo 
Plo plo plo plo plo halo!

Bawiliśmy się tym tekstem: głośno i cicho, wołaliśmy do kogoś daleko, nasłuchiwaliśmy odpowiedzi, naśladowaliśmy echo, dialogowaliśmy między sobą. I stało się coś, czego się nie spodziewałam - nieśmiało zaczęła pojawiać się wibracja w zbitce tr ( trijo, tru). Wieczorem pojawiała się w zwyczajnej rozmowie, ale zawsze w tej konfiguracji (strona, drugi) i nie za każdym razem. Pierwsze koty za płoty.

 Oczywiście, żeby nie było zbyt kolorowo, co jakiś czas, przy wykonywaniu ćwiczeń słyszałam: Czy możemy już skończyć? I odpowiedź brzmiała: tak.

5. Ostatni punkt programu stanowiła improwizacja ruchowa. Titi był ptaszkiem, który latał, połykał muszki na śniadanie i zupę dżdżownicową na obiad, a na deser lody dżdżownicowe z muszkami. Początkowo improwizacja była prowadzone przeze mnie: ptaszek leci, łapie muszkę, zbiera piórko i buduje gniazdko, itp. Później Titi przejął inicjatywę.


Przyznam, że słysząc kilkakrotnie pytanie o koniec, miałam wrażenie, że nie bardzo trafiłam z pomysłem. Ale... kiedy szliśmy na zakupy Titi zapytał, czy po drodze możemy mówić to, co śpiewa słowik, późnej słyszałam, jak powtarzał przy sprzątaniu, rozmawiając z Babcią przez telefon poprosił mnie, żebym mu mówiła, a on będzie powtarzał. Ziarno zostało zasiane.

niedziela, 13 października 2013

Radość - liściasta communitas

Słoneczny, jesienny dzień. Wracaliśmy ze spaceru chyba już trzygodzinnego, ale było tak ciepło, światło różnobarwnie grało na liściach, że w cale do domu nam się wracać nie chciało. Zobaczyliśmy złoty dywan z liści pod drzewami. Zaproponowałam Titiemu rzucanie liśćmi. Nie musiałam długo czekać na reakcję:) Szybko dołączyła do nas dziewczynka. Dzieci rzucały się liśćmi, usypywały z nich górkę, a następnie się w nią rzucały. Lądowały a to pupą, a to brzuchem w miękką stertę. Było tarzanie, przysypywanie się liśćmi, walka na liście. Wszystkiemu towarzyszyła wolna, niczym nieskrępowana radość. Tak wielka, że obejmowała całe ciało, po najdalszy koniuszek włosa, czy paznokcia.  To także uczta dla zmysłów: dotykanie liści, wdychanie ich zapachu, słuchanie szelestu, bliskość ziemi, propriocepcja.
Banalne, proste, spontaniczne. Niby nie ma o czym pisać, no bo to nie zabawa wymyślona, zaplanowana, zorganizowana. Zwyczajnie być sobą, być w działaniu, być działaniem i emocją. Pozornie proste, ale jak rzadko, nam dorosłym zdarza się tego doświadczać. Chcę mojemu dziecku zaszczepić tą otwartość na świat z jaką można dostrzec kupę liści i zatracić się w zabawie, czystej, budującej, napełniającej. Otwartość pozwalającą płynąć na fali zdarzeń i nie analizować, nie oceniać, nie kreować, nie tworzyć, ale najzwyczajniej w świecie być tu i teraz, być z drugim człowiekiem i być samemu dla siebie, działać, być czystym działaniem.Chcę mu podarować niezależność od wszelkich dóbr materialnych, od wdzierającego się z wielkim impetem konsumpcjonizmu, którym - czasem mam wrażenie - oddychamy.
 Rumiane policzki, roześmiane oczy, nowa koleżanka, która nawet nie wiemy, jak miała na imię. Jednorazowe spotkanie, doskonała communitas trwająca tyle, co mrugnięcie powieki. Nie potrzeba imion, lat, dat, miejsca zamieszkania - wystarczy drugi człowiek i zachwycenie się światem.


piątek, 11 października 2013

Wzrok

Oczy są najbardziej aktywnym ze wszystkich ludzkich organów sensorycznych. Inne receptory, choćby uszy, w zasadzie pasywnie odbierają dowolny napotkany sygnał; oczy tymczasem stale poruszają się , przeczesując widzialny świat i badając jego szczegóły (David Norton i Lawrence Stark, Eyes Movements and Visual Perception, cyt. za: Eugenio Barba i Nicola Savarese Sekretna sztuka aktora. Słownik antropologii teatru).
Źródło zdjęcia
Przyznam szczerze, że zmysł wzroku przysporzył mi najwięcej trudności. Wydawałoby się, że  nie będzie problemu z wymyślaniem zabaw, że taki najbardziej oczywisty. A tu niespodzianka! Ale udało się Matce coś wykombinować. I właśnie to "coś" chcę Wam dzisiaj zaprezentować w ramach Zmysłowych Piątków (ostatnich z cyklu - troszkę żal).

 Najbogatsze w informacje części rysunku to kąty i ostre krzywe. Kąty to podstawowe cechy, do których odwołuje się mózg, by zachować w pamięci i rozpoznać rysunek (op.cit.). Ta informacja zainspirowała mnie do zabawy: Wskaż, co się zmieniło. Jak się okazało w trakcie, chyba trochę przesadziłam ze stopniem trudności. No, ale od początku. Przygotowałam paski kolorowego papieru różnej długości  i szerokości.Ułożyłam z nich wzór na kartce papieru. Titi był bardzo zainteresowany, co to będzie się działo. Pokazałam mu obrazek i poprosiłam, żeby się przyjrzał, a następnie wyszedł z pokoju. W tym czasie zabrałam kilka elementów. Za dużo jednak było elementów i wskazanie ubytków przysporzyło sporo trudności. Titiego zdecydowanie bardziej interesowała rola manipulatora kolorowymi paskami niż zgadującego. Zamieniliśmy się. Później ułożyłam prostszy wzór, ale okazało się, że mimo wszystko też nie jest łatwo. Dziecko szybko mi się zbuntowało. Zabawa zakończyła się obklejaniem kubków po jogurtach paskami.
Pierwotna wersja

Wersja uproszczona
Rozmawialiśmy także na temat budowy oka: źrenica, tęczówka, powieki, rzęsy, brwi oraz ich funkcji. Wykorzystując obecną fascynację Potomka literkami, przygotowałam napis oko. Przypomnieliśmy sobie litery, przeczytaliśmy wyraz, a potem Titi wyklejał literki kolorową włóczką.



Gwoździem programu okazały się ćwiczenia inspirowane ruchem oczu w teatrach azjatyckich. Najpierw oglądaliśmy zdjęcia i naśladowaliśmy. Każda próba kończyła się salwami śmiechu, iście żabiego rechotu. Stroiliśmy przy tym miny nie z tej ziemi. Następnie obejrzeliśmy kilka filmików przedstawiających ćwiczenia oczu w teatrze kathakali. Już samo oglądanie wywołało nieposkromiony śmiech u mojego czterolatka. Kiedy przyszła pora na naszą ekspresję, Titi stwierdził, że bez bębnowania nie możemy nic robić, więc włączałam filmik wielokrotnie. Synek próbował poruszać gałkami ocznymi w rytm muzyki, szybko dołączyła głowa, a w chwile później całe ciałko. Byłam świadkiem prawdziwie breakdance'owskiego pokazu.

Do kolejnej zabawy zachęciła nas postać mistrza opery pekińskiej, Mei Lanfanga, który (jak sam opowiadał), miał bardzo mało wyraziste oczy. Tak się złożyło, że hodował gołębie i codziennie godzinami wpatrywał się w niebo śledząc ich lot. Te regularne ćwiczenia przyczyniły się do wypracowania wyrazistego spojrzenia. Uznałam, że wypatrywanie ptaków na niebie i podążanie wzrokiem za torem ich lotu to świetna propozycja, szczególnie przy współczesnym trybie życia, tak zdominowanym przez patrzenie do bliży.

Dzisiejszy wpis powstał w ramach projektu Zmysłowe Piątki, zainicjowanego przez autorkę bloga Projekt Człowiek, na którym możecie znaleźć linki do blogów innych mam biorących udział w zabawie. Zajmowaliśmy się już takimi zmysłami jak:

poniedziałek, 7 października 2013

Zabawa z bajeczką - "Wilczek"

Uwielbiamy książki. Dużo bardziej niż budżet rodzinny jest w stanie to nasze uwielbienie udźwignąć. Zapisaliśmy się zatem do biblioteki. Wpadła mi w ręce książka, której już od jakiegoś czasu szukałam. To Wilczek pióra Gerdy Wagener, ilustrowany przez Józefa Wilkonia. Zakochaliśmy się w niej oboje od pierwszego czytania. I tak czytaliśmy po kilka razy dziennie. W końcu nastąpiło chyba zmęczenie materiału i książka wylądowała na półce.

Po kilku dniach abstynencji nastąpił powrót (za sprawą Matki). Poprosiłam Titiego, aby narysował to, co mu się najbardziej podobało w bajeczce. Stwierdził, że Wilczka nie umie i najlepiej żebym ja mu narysowała, on pokoloruje. Zazwyczaj przystaję na takie propozycje, ale dziś zależało mi bardzo, aby w powstającym dziele nie było śladu maminej ręki. Narysował drzewo szczawiowe - Wilczek od mięsa zdecydowanie wolał szczaw, co było przyczyną braku akceptacji ze strony watahy.

Drzewo szczawiowe. Szczaw to spadające liście. Za drzewem brązowo-zielona woda. Pomarańczowy kształt z lewej, to nieudany (zdaniem Titiego) Wilczek - przyczyna licznych okrzyków.
Następnie przystąpił do rysowania Wilczka. Po chwili stwierdził, że mu się nie udało. Wśród krzyków: Nie umiem! To nie tak miało być! Znowu nie wyszło! Powstawały kolejne wersje, które - jedna po drugiej - lądowały na kupce: do wyrzucenia. Trudno było uchylać się od ciągłego proszenia, abym to ja narysowała Wilczka i jednocześnie nie naciskać na synka, nie wymuszać. W końcu stwierdził, że chce widzieć ilustrację - i tak powstał pierwszy Wilczek. A jaka radość rozpromieniła synowskie oczka! Duma z pokonania trudności! I serce matczyne współ się radowało i z dumy pękało. Najbardziej urzekła mnie figura Wilczka, która niczym nie różniła się od ludzkiej. Nie jestem pedagogiem ani psychologiem, ale na moje matczyno-amatorsko-intuicyjne oko świadczyć to może o utożsamieniu się potomka z bohaterem bajeczki. Cechy świata ludzkiego takie jak: emocje, uczucia, sytuacja, są ponad właściwościami świata zwierzęcego, który stanowi formę, pretekst do poruszenia bardzo ważnych tematów.  Dopiero ostatnia wersja postaci zawiera elementy świadczące, że to zwierzak - ogon i wąsy.

Oto trzy ilustracje: oryginalne i Titiego:
Żałuję, że nie widać wyraźnie buźki z oczkami, noskiem i uśmiechem od ucha do ucha. Buzia jest niebieska, bo pada na nią słoneczny blask.


Ten szeroki uśmiech to w rzeczywistości wąsy, pod którymi znajduje się kółeczko - smutna buźka.

Inspirując się bajeczką ćwiczyliśmy też umiejętność czytania. Przygotowałam literki i kartki z czterema wyrazami z bajki: Wilczek, paski, kolce, kły. Zadanie polegało na ułożeniu wyrazów według wzoru na karteczce.


piątek, 4 października 2013

Smak w trzech odsłonach


Jestem zwolenniczką takiego kierowania dzieckiem, aby rozwijało się jakby mimochodem. Dlatego cenię sobie przede wszystkim codzienne doświadczanie w zwykłych okolicznościach. Myślę, że zmysł smaku najlepiej kształtuje się, kiedy umożliwimy dziecku próbowanie i eksperymentowanie z jedzeniem. U nas hitem ostatnich dni jest salami/kiełbasa posmarowana masłem, mogą też być orzechy laskowe zawijane w salami. Były też bardziej spektakularne eksperymenty, jak spaghetti z sosem pomidorowym polane sokiem owocowym. A jakie potrawy wymyślają Wasze dzieci?

Poniżej prezentujemy nasze propozycje zabaw rozwijających zmysł smaku:

1. Pięć podstawowych smaków
 
Przygotowałam miód, cytrynę, kurkumę, sól i pieprz. Zadanie Titiego polegało na spróbowaniu i określeniu, co to za smak: słodki, kwaśny, gorzki, słony czy ostry. Okazało się, że pieprz w minimalnej ilości może być delikatny ;-). Dopiero przy drugiej próbie, ciut bardziej zdecydowanej, ujawnił swój ostry smak. Nie muszę chyba mówić, co cieszyło się największym powodzeniem. Pojawiło się też łączenie poszczególnych smaków. Hitem okazała się sól w miodzie! Ble! Ja też zostałam poproszona o spróbowanie i nie udało mi się wykręcić.

2. Smak jesieni
Każda pora roku charakteryzuje się dla mnie unikalnymi smakami i aromatami.  Jesień to między innymi pieczone jabłka.
Titi był przeszczęśliwy możliwością samodzielnego przygotowanie deseru. Trochę z duszą na ramieniu patrzyłam na ilość cynamonu, jaką zostały oprószone jabłka. Ale słowo się rzekło! Potomek sam kucharzy bez maminej interwencji. Swoją drogą najlepiej się uczyć metodą prób i błędów, jak raz nasypie za dużo i nie będzie mu smakowało, następnym razem będzie bardziej oszczędny. Wiele frajdy sprawiło mu wbijanie goździków w soczysty miąższ, wypełnianie dziury po nasionach miodem. Muszę przyznać, że konsumpcja synowskiego deseru, to wprost niebo w gębie.



3. Podróże kulinarne
 
Zaprosiłam mojego czterolatka na wycieczkę smakową do Indii. W kuchni unosił się aromat masala chai, herbaty z mlekiem i przyprawami, z radia sączyły się dźwięki tabli, a my pochylaliśmy nasze głowy nad globusem i Mapami Mizielińskich. Zobaczyliśmy, gdzie położona jest Europa, a gdzie Azja, Morze Arabskie, Zatoka Bengalska i Ocean Indyjski. Porozmawialiśmy o kokosach i o świętych krowach, o rzece Ganges, lwach i tygrysach. A na koniec wypiliśmy po kubeczku masala chai. Przy okazji sprawdzaliśmy, jaką rolę w odczuwaniu smaku odgrywa węch. Picie z zatkanym nosem to jest coś, co czterolatki lubią najbardziej!
Dzisiejszy wpis powstał w ramach projektu Zmysłowe Piątki organizowanego przez autorkę bloga Projekt Człowiek.

Smakiem bawiliśmy się też tutaj.