piątek, 27 września 2013

Pejzaż zapachem malowany

Bez zapachu ocean wspomnień wysycha (Ostatnia miłość na ziemi).




Czasem czuję w powietrzu dobrze znany zapach. Nie pamiętam, kiedy poczułam go pierwszy raz. Wzbudza uczucia, choć nie pamiętam z jakimi wiążą się wydarzeniami. Innym razem znajomy zapach przywołuje czyjąś twarz, dotyk, głos, sytuacje.

Różne pomysły przychodziły mi do głowy, kiedy zastanawiałam się, co zaproponować w ramach dzisiejszych Zmysłowych Piątków. W końcu zdecydowałam się na eksperyment - malowanie zapachowego krajobrazu. Najpierw wąchaliśmy i nazywaliśmy uprzednio przygotowane przeze mnie przyprawy: pieprz, goździki, kardamon, anyżek, kminek, ziele angielskie, paprykę, cynamon, kurkumę, carry, gałkę muszkatołową i imbir.
Następnie Titi wysypał wszystko na materiał. Unosząca się woń przypraw pobudzała nie tylko nosek ale i paluszki, które z wielką frajdą dotykały sproszkowanych przypraw, ścierały na tarce, mieliły w młynku i rozgniatały w moździerzu.

W naszym zestawie znalazła się też modelina. Jej pierwotnym (czytaj: zaplanowanym przez matkę) przeznaczeniem było przyczepianie do niej tych elementów, których nie da się przymocować do materiału za pomocą kleju. Okazało się jednak, że Titi miał inny pomysł na użycie modeliny. Kolorową masę obtaczał w różnych proszkach. Kulki zmieniały barwy, raz były żółte, za chwilę zielone, by za moment zamienić się w czerwone, a potem w brązowe. A wszystko pachnące. Chłopczyk zamienił się w piekarza przygotowującego pyszne, zapachowe ciasteczka. Tym razem w ciasteczkowej uczcie wzięły udział dotyk, węch i wzrok.

Jednym z wyrobów piekarza było jabłuszko z ogonkiem z wanilii.
Oto stworzony przez Titiego pejzaż malowany zapachem:

Za pomocą węchu doświadczaliśmy świata także TUTAJ.

piątek, 20 września 2013

Laboratorium dźwięków



W ramach Zmysłowych Piątków zapraszamy do laboratorium dźwięku. Dzisiaj na warsztat bierzemy zmysł słuchu. Uwrażliwiamy się na muzykę, którą można stworzyć samemu za pomocą rzeczy znajdujących się pod ręką. Badamy właściwości różnych materiałów: szkła, drewna, piasku, kamyków, plastiku, papieru, wody, metalu.

W pierwszej kolejności Titiemu przypada do gustu przedmiot wydający najgłośniejsze dźwięki, czyli metalowa puszka. Walenie w nią łopatką sprawia mu ogromną frajdę! Sprawdzamy też inne instrumenty: plastikowe pudełko z piaskiem, kamyki w plastikowej doniczce, deskę, kartkę papieru, szklaną butelkę wypełnioną do połowy wodą, plastikową butelkę. Określamy dźwięki wydawane przez poszczególne materiały: cichy, głośny, dźwięczny, szeleszczący, grzechoczący, chlupiący. Wtóruje nam wiatr grający na liściach drzew. Badamy, co się zmieni, gdy wypełnimy całe pudełko piaskiem? Już nie grzechocze. A co się stanie, kiedy nasypiemy piasku do metalowej puszki? Nie jest już tak głośna. Co jeśli wsypiemy piasek do plastikowej butelki? Okazuje się, że wcale nie tak łatwo napełnić ją piaskiem przez taki mały otwór. Efekt uboczny naszych eksperymentów z przedmiotami i wydawanymi przez nie dźwiękami – ćwiczenie dla paluszków oraz dla umysłu, ocena rozmiaru: duży – puszka, mały – butelka. 

Jak zmieni się dźwięk, jeśli zamiast plastikowej łopatki użyjemy deski do uderzania w przedmioty?

Zabawa zaczyna toczyć się własnym torem. Przechodzimy do robienia babek z piasku używając do tego naszych instrumentów, później budujemy ulice dla samochodów, most i skocznię do Chłodnicy Górskiej, zamek dla króla. Na chwilę powracamy do dźwięków. Titi znalazł dwa grube kije. One też wydają dźwięki, gdy uderzają o siebie. Zamieniamy się w dwóch walczących ze sobą królów, na głowach mamy hełmy z kapturów. Król Titi dzierży w dłoni szablę, a Król Matka miecz (czyli dwa grube kije). Uderzenia oręża nadają walce rytm, łamany upadaniem broni na ziemię. Z czasem królowie przemieniają się w wojujących ze sobą piratów. Tik, tak, tik, tak I teraz miecz ci upada! Woła Pirat Titi. I Pirat Matka wykonuje serię piruetów w zwolnionym tempie kończących się upadkiem broni na trawę. Zabawa trwa w najlepsze.

I choć nie udało nam się stworzyć orkiestry symfonicznej, bakcyl zwracania uwagi na dźwięki wydawane przez różne przedmioty został zasiany. Przez cały dzień Titi wołał: A zobacz, jaki dźwięk to wydaje!

Zmysłem słuchu bawiliśmy się też tu:

środa, 18 września 2013

Zielnik


Wakacje u babci to między innymi zabawa w ogródku. Małe rączki zrywają kolejno listki bazylii, tymianku, cząbru, oregano, rozmarynu, macierzanki, pietruszki, selera, stewii. Przysuwają do noska. Głęboki wdech i rozchodzie się cała gama zapachów. Listki trafiają do buzi. Na języku czuć bogactwo smaków. Jedne są łagodne, inne ostrzejsze, niektóre przyjemnie smakują, a niektóre zostają usunięte z buzi przez wyplucie (jak np. stewii – jej liście są bardzo słodkie i służą do słodzenia napojów, ciast itp.). Porównujemy zapachy. Dwie odmiany macierzanki, u jednej da się wyczuć znajomy już aromat. Tak, to cytryna! Rozcieramy zioła w dłoniach. Badamy ich fakturę. Jedne są miękkie, inne delikatnie kłujące, jeszcze inne mają twarde łodygi. Na palcach pozostaje sok. Przystawiamy dłonie do nosa. Wdech. Pachną jak zielnik.


Zbieramy zioła. Będziemy je suszyć. Titiego najbardziej interesuje posługiwanie się nożykiem przy ścinaniu roślin. Początkowo trudno chłopczykowi sobie z tym poradzić, nożyk zsuwa się z roślin i udaje się uciąć jedynie kilka listków. Pokazuję, jak to robić. Jedna rączka trzyma nożyk, druga łodyżkę. I tniemy. Radość na twarzy. Titi ścina zioła i wkłada je do koszyczka. Oczy promienieją dumą. Nabyta kolejna umiejętność.

Po powrocie do domu przygotowuję napar z macierzanki i melisy. Woń ciepłych napojów unosi się w kuchni. Porównujemy smak zjedzonego liścia ze smakiem herbatki.




Na papierze rozkładamy zioła. Ususzymy. Ciekawe jak się zmienią? 

Kilka dni później porównujemy smaki, zapachy i fakturę ziół ususzonych i świeżych. Które z nich są bardziej intensywne?


piątek, 13 września 2013

Świadomość ciała, czyli zabawy z ruchem

Propriocepcja (czucie głębokie) umożliwia nam czucie własnego ciała. Dzięki temu zmysłowi bez patrzenia wiemy, jak ułożone są względem siebie poszczególne członki, jakie jest napięcie mięśni. Świadomość ciała jest nierozerwalnie związana z ruchem.

Temat dzisiejszych Zmysłowych Piątków jest mi szczególnie bliski. Przygotowałam całą listę propozycji, z których udało nam się zrealizować niewiele (a może bardzo dużo).

Rób to, co ja. Jedna osoba pokazuje gest, ruch lub ciąg ruchów. Zadaniem drugiej jest powtórzenie. A potem zmiana.  Zabawa rozwija świadomość własnego ciała, uczy koncentracji, uważnego obserwowania (w czasie naśladowania, ale obserwowania, jak partner powtarza ruch). Dzięki temu ćwiczeniu uczymy się nie tylko, jak funkcjonuje nasze ciało, ale także poznajemy ciało innych. Możemy dostrzec pewne różnice. Zrozumienie jak funkcjonuje ciało drugiej osoby, pomaga nam zrozumieć jak funkcjonuje nasze. Wykształca też umiejętność uczenia się poprzez naśladowanie i odczuwanie swojego ciała od wewnątrz (azjatycki sposób nauczania form ruchowych), a nie przez kontrolowanie zewnętrzne przy pomocy wzroku - np. w lustrze - ułożenia własnego ciała (jak to mam miejsce w nauczaniu tańca na Zachodzie).

Skoki, przeskoki, obroty, skłony, upadki, turlania. Wszystkim tym działaniom towarzyszyły radosne wybuchy śmiechu, piski i podskoki. Titi najchętniej proponował rozbudowane sekwencje ruchowe. Uważnie obserwował czy wykonuję działania dokładnie. Jeśli się myliłam, poprawiał. Czasem chciał, żebym powtórzyła od początku i cierpliwie instruował mnie, co mam robić.Byliśmy oboje tak pochłonięci zabawą, że nie zrobiłam fotek.

Rozmowa. Dwie osoby stają naprzeciwko siebie. Po kolei wykonują gest/ruch, któremu towarzyszy słowo. Najlepiej jeśli gest nie ilustruje słowa, ale jest organiczną odpowiedzią na impuls pochodzący od partnera. Celem tej zabawy jest zintegrowanie ciała i umysłu w ciało-umysł, umiejętność łączenia słowa i ruchu.

Jak za pomocą ruchu wyrazić radio, lampę, butelkę, odkurzacz, drzewo, tory? Pomysłom nie było końca. Do tej zabawy Titi włączył element naśladowania. I ćwiczenie z punktu wyjściowego przekształciło się w Rób to, co ja. Wykonywaniu poszczególnych działań towarzyszyły słowa oraz wszelkiego rodzaju dźwięki. Zaangażowanie było widoczne w każdym mięśniu, w postawie całego ciała. Z czasem propozycje robiły się coraz bardziej rozbudowane. Aż pojawił się niedźwiedź. On to stał się przyczyną niezrealizowania całego planu;). Titi wszedł w improwizację z niedźwiedziami, a ja porzuciłam przygotowany uprzednio plan działania i podążyłam za nim. I tak kryliśmy się w grocie. Szukaliśmy miodu, a potem piliśmy go. Atakowaliśmy koguta, który nas ciągle budził. Przygarnęliśmy konia, który potem został uprowadzony, a na zakończenie odzyskany.

Titi potrzebował "wyjść z roli", aby coś ustalić. Ja starałam się trzymać fason i odpowiadać po niedźwiedziemu. W końcu nie wiedząc, jak mnie przywołać do porządku powiedział: Teraz jesteś mamą w czerwonych spodniach, nie niedźwiedzią. Fascynujące jak balansowaliśmy pomiędzy zabawą, a rzeczywistością. To płynne przechodzenie od jednego do drugiego nie psuło (czego się trochę obawiałam) energii zabawy, która przez cały czas pozostawała na tym samym poziomie.

Co niedźwiedzia improwizacja ma wspólnego z propriocepcją? Użycie ciała w sposób pozacodzienny wzmaga jego świadomość, przykuwa uwagę. Obserwując zabawy mojego synka ciągle nie mogę wyjść z podziwu, jak natura to sprytnie rozwiązała. Jego ciało najlepiej wie, co w danym momencie jest mu najbardziej potrzebne do rozwoju. Staram się nie przeszkadzać, wspierać, bo czasem mniej znaczy więcej.

A poniżej galeria:

  
Kogut
Miodek
Grota
 Jestem pod wielkim wrażeniem, jak dziecko potrafi obdarzyć pewnymi znaczeniami, funkcjami zupełnie niepasujące przedmioty (jak kogut) i na czas zabawy w pełni wierzyć w te znaczenia. Fenomenalne!

Free dance. Włączamy muzykę i hulaj dusza! Wierzę, że jednym z najlepszych sposobów na rozwój propriocepcji jest spontaniczny, organiczny ruch, kiedy ciało może się wyrażać w nieskrępowany sposób. Pozwala to na połączenie w jeden instrument ciało, umysł i emocje.


niedziela, 8 września 2013

Leśny domek


Też macie czasem potrzebę pokazania swojemu dziecku zabaw, w które się bawiliście, które głęboko wyryły się w Waszej pamięci? Ja miewam. I właśnie dzisiaj, korzystając z pobytu na wsi, zaproponowałam Titiemu budowę szałasu. Lubię aktywności, które nie wymagają żadnych rekwizytów, które się tworzy poprzez bycie w danym otoczeniu i wykorzystywanie jego różnych możliwości. Zabawy, które przekształcają "nic" w "coś". Pokazywanie dziecku alternatywy dla konsumpcjonizmu, lansowanego na każdym kroku przymusu posiadania nowych rzeczy, jako gwaranta szczęścia i dobrej zabawy, wydaje mi się szczególnie cenne.

Najpierw poszliśmy na poszukiwanie dużych i grubych gałęzi, które przytaszczyliśmy na miejsce budowy. Znajdowanie różnego rodzaju patyczków, patyków i sporych gabarytów gałęzi to w zasadzie stały punkt naszych spacerów tych dalszych i tych bliższych ;-). Niektóre były na tyle długie i grube, że trzeba było użyć siekiery. I choć narzędzie budziło duże zainteresowanie Titiego, rąbanie ze względów bezpieczeństwa przypadło mnie w udziale. Z tych gałęzi i patyków zbudowaliśmy szkielet szałasu. Później przyszła pora na pokrycie. W tym celu użyliśmy sekatora (to znów robota dla rodzica), którym ścięliśmy brzozowe gałązki. Następnie ułożyliśmy je na szkielecie tworząc przytulne lokum.
W leśnym domku szybko zadomowił się też współlokator w postaci Izera, który przez cały czas nam asystował.


Po pracy przyszedł czas na posilenie się. Mniam mniam malinki z krzaka.
Przyznam szczerze, że przystępując do zabawy, liczyłam, iż pobudzi wyobraźnię mojego dziecka, tak jak kiedyś moją. Ale tak się nie stało. Największe zainteresowanie wywołały narzędzia i ich zastosowanie. Titi chciał dotknąć, spróbować (wszystko pod czujnym nadzorem). Choć domek nie okazał się magiczny, sprawił dużo radości. Może to po prostu nie ten moment. Cudownie jest obserwować, jak niektóre zabawy rozpalają wyobraźnię niemalże do czerwoności, a inne nie, jak dziecko samo reguluje, co w danym momencie jest ważne dla jego rozwoju. Titi dość szybko znudził się siedzeniem w szałasie i popędził na spotkanie nowej zabawy. A ja chętnie bym sobie w domku leśnym posiedziała, ale niestety się nie mieszczę;-).

piątek, 6 września 2013

Dotyk

Dotyk, dzięki niemu poznajemy otaczający świat, budujemy relacje międzyludzkie, komunikujemy się. Dzisiaj w ramach Zmysłowych Piątków doświadczaliśmy otoczenia i siebie nawzajem za pomocą dotyku. Bawiliśmy się na kilka sposobów. Najpierw w warsztacie samochodowym, w oczekiwaniu na naprawę auta rysowaliśmy sobie za pomocą palca na plecach różne wzory i zgadywaliśmy, co zostało narysowane (zabawa stara jak świat - pamiętam ją jeszcze z podstawówki). Później połączyliśmy dotyk ze zmysłem matematycznym i wystukiwaliśmy sobie nawzajem na dłoni kropki. Zadanie polegało na policzeniu ile kropek zostało odciśniętych na.

A wieczorem... zgaduj zgadula. Za zaimprowizowaną kurtyną (jak widać na zdjęciu powyżej) pojawiały się różne przedmioty. Posługując się wyłącznie dotykiem należało zgadnąć: co to jest? Niektóre rzeczy Titi odgadywał błyskawicznie. 



Inne badał dłużej i dokładniej i choć nie udało mu się, co to za przedmiot, określał, czy jest zimny, kujący, twardy czy miękki.

Listę przedmiotów zamykał jeden z ulubionych bajkowych bohaterów Titiego;)

Później nastąpiła zamiana, ja zgadywałam, a Titi wybierał obiekty, które miałam zbadać i odgadnąć. Sprawiało mu to wiele radości.

A przed snem masaż Shantala - dotyk przynoszący odprężenie, usuwający napięcie, jakie nagromadziło się w ciele przez cały dzień. Titi wtulił główkę w ramiona Morfeusza.

Chciałam się z Wami podzielić historią pewnej kobiety. Zastanawiając się nad tematem dzisiejszych zabaw, wciąż powracała mi na myśl postać Helen Keller, która w wyniku choroby straciła słuch i wzrok (o ile dobrze pamiętam) około pierwszego roku życia, tj zanim nauczyła się komunikować z otoczeniem. Przez pierwsze lata dziewczynka żyła w swoim własnym świecie i choć doświadczała dotyku w formie przytulania nie potrafiła się porozumiewać z bliskimi. Dopiero młodziutka guwernantka, Anne Sullivan, podjęła wyzwanie nauczenia Helen poruszania się w świecie. Odwołała się do dotyku. Wyciskała palcami na dłoni Helen litery poszczególnych słów. Po długim czasie prób i niepowodzeń, nagle coś zaskoczyło i dziewczynka zaczęła łączyć poszczególne słowa z rzeczami i zjawiskami, których doświadczała (również za pomocą dotyku). Helen Keller ukończyła studia, prowadziła działalność polityczną oraz publikowała książki. Został nakręcony film fabularny opowiadający o tym, jak Helen uczyła się komunikować ze światem. Oglądałam go na You Tube, jakość bardzo kiepska, ale jeśli kogoś interesuje ten temat, warto zobaczyć. Historia ta daje do zrozumienia jak wiele funkcji w życiu człowieka pełni zmysł dotyku.

czwartek, 5 września 2013

Historia pewnego Zlewozmywaka, czyli druga spontaniczna zabawa rytmiczna





Na pewnej łące, trzy kroki na wschód od Wikłowa i dziesięć kroków na zachód od Widzowa, leżał sobie stary (ale jak się okaże jary), niepotrzebny nikomu Zlewozmywak. Pewnego dnia, bardzo dawno temu, mniej więcej dziś popołudniu przechadzał się tamtędy Król Titi I w towarzystwie swej świty składającej się z Pani Matki oraz dwóch nieustraszonych rycerzy Lolka i Izera. Wtem oczom Jego Wysokości ukazał się Zlewozmywak. Król Titi I natychmiast przystąpił do badania, jakie też dźwięki to cudo wydaje. Kiedy już odkrył różne jego możliwości, przyłączyła się Pani Matka, która doznała nie lada oświecenia. A mianowicie przypomniało jej się, że w zamierzchłych czasach, kiedy sama jeszcze była Jej Wysokością, grywała z wielkim powodzeniem na źdźble trawy. Jego Wysokość nie dość, że grał na instrumencie, to jeszcze Mili Państwo dyrygował tą dwuosobową orkiestrą. A że Pani Matka była dziś ciut niesforna, miał z tym nie mały kłopot. Jednak Jego Wysokość okazał się niezrównanym dyrygentem i udało się osiągnąć harmonię w orkiestrze. Król Titi I nadawał rytm, a Pani Matka odpowiadała tym samym rytmem. Do orkiestry dołączyła się w niedługim czasie wielkiej sławy śpiewaczka operowa, Panna Krowa z pobliskiej łąki, która swym muczeniem uświetniła występ orkiestry.

Szanowni Państwo Jego Wysokość Król Titi I ma zaszczyt zaprosić Państwa na jedyny w swoim rodzaju Koncert Popołudniowy. Przy instrumentach perkusyjnych (jak widać na załączonym wyżej obrazku) Jego Wysokość we Własnej Osobie. Na instrumentach dętych wystąpi przed Państwem Pani Matka (czyli ja). A zaśpiewa dla Państwa, światowej sławy śpiewaczka operowa, Panna Krowa.

Po zakończonym Koncercie Popołudniowym Jego Wysokość przystąpił do dalszej eksploracji instrumentu perkusyjnego, który jak się okazało posiadał niczego sobie dziurę. A czegóż to do tej dziury nie da się wsadzić!




Proszę też, Drodzy Państwo, zwrócić uwagę na kawałek czerwonej cegły znajdujący się w prawym dolnym rogu powyższej fotografii. Jak się okazało świetnie sprawdza się przy malowaniu Zlewozmywaka oraz rury odpływowej.

Tak oto, Kochani Państwo, Zlewozmywak przeżył najwspanialszą w życiu przygodę. A teraz już śpi na łące, z główką na poduszce z rosy, przykryty puchową kołdrą mgieł. 



wtorek, 3 września 2013

Spontaniczna zabawa rytmiczna

Znacie ten stan zmęczenia, kiedy dziecko opanowuje swoista hiperaktywność i zupełny brak chęci na komunikację? Przynajmniej na poziomie zmęczonego po całym dniu rodzica. Nie trudno wtedy o spięcie.  Czasem jednak w zmęczeniu udaje się odnaleźć furtkę, która prowadzi do jakiejś nieznanej krainy. Wracaliśmy późno do domu. Titi był już padnięty, ale ostatnim wysiłkiem woli starał się wymknąć z objęć Morfeusza. Wyraźnie nie miał ochoty na spokojne siedzenie w foteliku, co jasno i głośno (baaardzo) dawał do zrozumienia. W pewnym momencie odwrócił głowę w przeciwną stronę, założył ręce w geście zamknięcia. Zrobiłam to samo. Czekam. Po dłuższej chwili słyszę - hm tu pojawia się problem z zapisem - pppppwww! Wydawany paszczowo dźwięk puszczania bąka (chyba każde dziecko to uwielbia). I nos z powrotem w szybę. Więc ja też pppwww! Mięliśmy niezłą zabawę przez całą drogę do domu. Odgłosy wybrzmiewały rytmicznie, a każde złamanie rytmu wywoływało salwy śmiechu. Stworzyliśmy taką małą, improwizującą orkiestrę pierdzącą. Napięcie i nerwowość zniknęły. A my mimochodem ćwiczyliśmy mięśnie uczestniczące w procesie mowy oraz poczucie rytmu. Czasem wystarczy się otworzyć na sytuację, a rozwiązanie narodzi się samo.

niedziela, 1 września 2013

Tańce równowagi


             Jakiś czas temu przeczytałam na blogu Dzika Jabłoń o Zmysłowych Piątkach i bardzo mi się ten pomysł spodobał. Dlatego bezczelnie ;-) bez zaproszenia zdecydowałam się do zabawy przyłączyć. Z powodu licznych zawirowań związanych z zakładaniem bloga i nie tylko, u nas jest wyjątkowo Zmysłowa Sobota. Szukając wyzwań dla naszej równowagi udaliśmy się na wycieczkę krajoznawczą po okolicy. No bo jeśli doświadczać równowagi, to tylko przez jej zachwianie;-)

Oto, co udało nam się znaleźć:






















Z górki na pazurki! Doświadczamy stromego zbocza. Jak układają się stopy i rozkłada ciężar ciała, kiedy schodzimy powoli? Titi zdecydowanie wolał zbieganie z górki - balans jeszcze inaczej się rozkłada.

Zachwyciły mnie te korzeniowe trasy!






Największą frajdę sprawiało Titiemu chodzenie po gałęziach - tu przy mojej asekuracji, bo dość wysoko. I choć mocno wsparty na mojej ręce, balansował ciałem z jednej strony na drugą, szukając stabilizacji. To wyzwanie wzbudziło też najwięcej emocji, radości z pokonania trudności przyprawionej szczyptą lęku przed upadkiem i upichcone na ogniu wsparcia w postaci mojej ręki ;-).


Uwielbiam ten moment, kiedy wymyślona przeze mnie zabawa zaczyna przybierać swój własny kierunek i kształt. Nie blokuję. Nie naprowadzam na Staram się podążać za.
Z tropicieli równowagi staliśmy się poszukiwaczami skarbów. Znaleźliśmy skrzynię (niewidzialną) i ukryliśmy ją w pniu powalonego drzewa. Aż zabawa zatoczyła koło i powróciła do równowagi. Siedzieliśmy na mostku. Przyglądaliśmy się kaczkom. Zwiesiłam nogi. Usiądź tak, bo ci nogi wpadną. - usłyszałam. No i tu przeszliśmy od doświadczenia do teorii. Zobacz - mówię - dupka, biodra, brzuszek są cięższe niż nogi, więc nie wpadniemy. Spróbuj. 

Na naszej drodze pojawił się kamień, który spowodował dość duże zachwianie równowagi. W jej odzyskaniu pomógł instynkt i tym razem obyło się bez spotkania bliskiego stopnia z ziemią. 


Śiwa Nataradźa - Pan Tańca




A po powrocie do domu nastąpił dalszy ciąg programu. Pokazałam Titiemu, kilka pozycji aktorów i tancerzy i zapytałam, czy udałoby mu się tak stanąć. Jedne były łatwe, inne powodowały nie tylko zachwianie, ale i utratę równowagi. I to okazało się najfajniejszą częścią zabawy, która przeobraziła się w takie operowanie balansem, aby miękko wylądować na łóżku.

Etienne Decroux
Tancerz purulia chau
Aktor kabuki, Ichikawa Ennosuke
Uczniowie kathakali
Aktor opery pekińskiej


Fotografie aktorów i tancerzy pochodzą z książki Sekretna sztuka aktora. Słownik antropologii teatru Eugenio Barby i Nicola Savarese.